czwartek, 18 października 2012

Rozdział 20

Carlisle:

  Sam nie zauważyłem kiedy nadszedł ostatni dzień podróży. Zaprosiłem Esme na "kolację". Oczywiście nic nie jedliśmy, przez co wszyscy ludzie spoglądali na nas ukradkiem, ale ja i tak wszystko widziałem i powstrzymywałem się od śmiechu.
  Po pewnym czasie zacząłem nerwowo szukać pierścionka w kieszonce. Był tam! Odetchnąłem ze szczęścia. Przez co Esme spojrzała na mnie pytająco. Uśmiechnąłem się tylko tajemniczo i wstałem z krzesła. Zobaczyłem w jej oczach pytanie "Co się dzieje?" i znów się uśmiechnąłem. Odsunąłem krzesło, które mi zawadzało.
  Uklęknąłem na jedno kolano i wyciągnąłem pudełeczko z pierścionkiem. Zręcznie je otworzyłem i powiedziałem:
  - Esme Ann Platt. Pamiętam każdy spędzony z tobą dzień, każdą, nawet najmniejszą chwilę i wiem, że to są moje najpiękniejsze wspomnienia. Pamiętam cię wtedy w szpitalu, gdy miałaś złamaną nogę i pamiętam jak leżałaś w szpitalu, gdy byłaś w ciąży - na jej twarzy pojawiła się grymas bólu, ale ja kontynuowałem - pamiętam ten moment kiedy zobaczyłem cię w kostnicy... Kiedy byłaś za skraju życia.... Prawie nie żyłaś. Kiedy byłaś na mnie wściekła. Tak bardzo mnie to bolało. Pamiętam każdy kolejny dzień. Wszystkie wspólne chwile. Bo... Jak mógłbym to zapomnieć! Gdyby to się zdarzyło znaczyłoby to, że nie pamiętam o tobie, ale to nie prawda! Pamiętam o tobie cały czas! Cały czas o tobie myślę! I... Cóż mogę powiedzieć. Kocham cię! Jesteś moim najcudowniejszym aniołem! Jesteś najpiękniejszą z gwiazd na niebie. Jesteś dla mnie ważniejsza niż słońce, niż księżyc. Esme... Czy zostaniesz moją żoną?
  Słowa same płynęły z moich ust, a ja tylko dbałem o to, żeby mówić, a nie tylko otwierać usta. Spojrzałem w jej oczy i dostrzegłem w nich radość, co sprawiło, że sam się rozpromieniłem.
  Gdyby moje serce nadal biło, to teraz pewnie wyleciałoby z mojej piersi, a ja trząsłbym się jak galareta. Jednak są plusy bycia wampirem.

Esme:

  Byłam pod wrażeniem. Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się stało. Carlisle... poprosił... mnie... o... rękę... Zauważyłam, że przez dłuższą chwilę nic nie mówię, ale ja wiedziałam co odpowiem. Muszę tylko powiedzieć to słowo. Ten jeden wyraz... Ale nie potrafiłam niczego z siebie wykrztusić. A myślałam, że wampiry nie mają czegoś takiego. Niestety się myliłam.
  Kolejna próba. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Moje oczy były już suche, ale ja nadal nie mogłam odpowiedzieć.
  - Tak. - Szepnęłam pewna, że usłyszy. Wiedziałam, że tak będzie. Uśmiechnęłam się. Wstałam i rzuciłam mu się w ramiona.
  - Kocham cię. - Udało mi się w końcu wydobyć z siebie głos.
  - Ja ciebie też. - Usłyszałam.
  Carlisle pocałował mnie namiętnie w usta, a ja pogrążyłam się we wspomnieniach z tego cudownego dnia.
  Nawet nie spostrzegłam, kiedy znalazłam się w naszym pokoju. Carlisle wpatrywał się we mnie, a ja znów nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa. To było takie denerwujące, ale teraz targało mną podniecenie.
  Nawet w najpiękniejszych snach nie było czegoś takiego jak oświadczyny. Myślałam, że jako wampiry nie dotyczy nas wesele. Czułam, że ominie mnie coś pięknego. Tak marzyłam o wspaniałym ślubie! I okazało się, że nawet my możemy brać ślub. Teraz tak bardzo mnie dziwią te moje wcześniejsze rozmyślania.
  Czuję tak jakby to było normalne... A przecież wampirów nigdy nie łączyły więzi małżeńskie. Więcej. Niewiele nawet miało swojego partnera! A ja mam przy sobie takiego anioła.
 
  Resztę dnia spędziliśmy rozmawiając. Planując ślub. Już w nocy mieliśmy dopłynąć do lądu.

  Wreszcie stanęliśmy na ziemi. Pożegnaliśmy piękny ocean i poszliśmy zarezerwować hotel. Weszliśmy do budynku, gdzie powitała nas zaspana kobieta. Jednak nadal się uśmiechała, choć oczy kleiły się jej.
  - Dzień dobry, coś dla państwa? - Powiedziała, po czym głośno ziewnęła. Zawstydziła się i powiedziała - Przepraszam.
  Przez cały czas nie spuszczała wzroku z mojego narzeczonego.
  - Małżeństwo? - Zapytała w końcu.
  - Nie. Jak na razie. - Zaśmiałam się.
  - Chcielibyśmy zarezerwować pokój.
  - Ach, tak. Na jak długo?
  - Tydzień. - Odpowiedział Carlisle.
  - Już daję klucz.
  - Apartament. - Dodał.
  Kobieta, która z triumfalnym uśmiechem podawała już nam klucz, musiała znów go schować i wygrzebać inny. Trochę mnie to śmieszyło, ale nie chciałam jej obrażać. Wydawała się być naprawdę miła, tylko po prostu jest już bardzo zmęczona.
  - Proszę.
  - Dziękuję.
  - To będzie kosztowało... - Mruczała i zaczęła coś liczyć. - tysiąc pięćset dolarów. - Dokończyła w końcu.
  Carlisle od razu wyciągnął pieniądze i wręczył je kobiecie.
  Po chwili kierowaliśmy się już do naszego pokoju.

___________________________________
Witam was po przerwie. Jak wam się podoba rozdział? Oczywiści pojawiłby się wcześniej, gdyby nie małe kłopoty z internetem. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Przepraszam wszystkich, którzy byli na mnie źli z powodu zawieszenia bloga. Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie, a teraz zapraszam do komentowania.

piątek, 28 września 2012

Ogłoszenie. :(


  Nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę musiała to napisać, ale po prostu... Hmm.... Sama nie wiem jak to wytłumaczyć. Potrzebuję przerwy. W ogóle nie mam weny, a to mnie dobija. Mam tego dosyć. Potrzebuję przerwy, bo od tygodnia staram się coś napisać, ale wychodzą straszne bzdury.
  Sama nie mogę uwierzyć, że piszę tak beznadziejnie jak to czytam, więc proszę was o wyrozumiałość. Poza tym mam pełno nauki, a bardzo mi zależy na czerwonym pasku na koniec roku, więc muszę się starać. Oczywiście nadal będę próbowała coś napisać, ale nie wiem jak mi to wyjdzie. Zapomniałam jeszcze was powiadomić, że jestem zapisana na olimpiadę z języka polskiego. No cóż... Nie chciałam iść, ale jak już muszę, to idę.
  Strasznie was przepraszam... A i podam jeszcze więcej informacji. Prawdopodobnie znów zacznę pisać za jakiś miesiąc. Jeśli się uda to wcześniej...

piątek, 14 września 2012

Rozdział 19

Esme:

  Nie wiedziałam jak mam podziękować Carlisle za ten wspaniały prezent. Chyba denerwowało go to co chwilowe "dziękuję". To było takie niesamowite. Wokoło nas był tylko ocean... To takie romantyczne... Choć nadal nie wiedziałam dlaczego postanowił mnie tutaj zabrać. Postanowiłam nie dręczyć go tym tematem. Poza tym w takim miejscu bardzo szybko wyparował mi z głowy.
  Postanowiłam wybrać się na samotny spacer po statku. Carlisle wolał posiedzieć w kabinie. Nie wiedziałam dlaczego, ale pomimo to zrobiło mi się smutno, że nie chciał ze mną iść. Jednak wiedziałam, że muszę uszanować jego decyzję. Więc z lekko skwaszoną miną wyszłam na pokład. Czułam się cudownie przechodząc się po nim. Wszystko było takie piękne, ale nie piękniejsze niż ocean. To on opanował moje serce. Mogłabym się na niego wpatrywać godzinami, ale i tak by mi się to nie znudziło. Jestem w nim zakochana. Oczywiście to Carlisle kocham najbardziej, ale ocean jest drugi.
  Drgającą dłonią dotknęłam barierki i wychyliłam się lekko. Poczułam na swojej twarzy chłodny podmuch wiatru, który gładził moje policzki. Płyta wody lekko drgała, co przejawiało się w maleńkich falach. Co chwila widziałam ryby wyskakujące na ułamek sekundy. Miałam też to szczęście zobaczyć dwa delfiny...
  - A co taka piękna panienka robi sama na pokładzie? - Usłyszałam za sobą jakiś głos.
  Błyskawicznie odwróciłam się w jego stronę opierając o barierkę. Spostrzegłam w tym mężczyźnie tego samego, który lustrował mnie wzrokiem, przy odbieraniu naszych biletów.
  - Esme Platt, prawda? - spytał uprzejmym tonem.
  - Tak. - Odpowiedziałam, ale gdybym mogła zapewne trzęsłabym się ze strachu.
  - Kapitan Jason Molgberg. - Pocałował moją dłoń. - Jeśli pani chce chętnie oprowadzę panią po statku.
  - Miło z pana strony.
  Chętnie zwiedzę statek. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i ruszyłam kilka kroków z nadzieją, że Kapitan Jason pójdzie za mną. I tak się stało. Po chwili dorównał mi kroku i szliśmy powoli. Nie byłam świadoma gdzie mnie prowadzi, czułam, że jest źle. Że stanie się coś złego, ale tłumaczyłam sobie, że to nie może być prawda.
  Szłam za nim z myślą, że najchętniej bym uciekła. Ale dzielnie szłam na przód uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Chodził krętymi ścieżkami zostawiając w niektórych miejscach jakiś nędzny komentarz.
  Marny z niego przewodnik... - pomyślałam.
  Do głowy przyszło mi, że może robi to specjalnie. Że nie chce, żeby znalazła drogę ucieczki, lecz postanowiłam o tym nie myśleć. Poza tym doskonale wiedziałam, gdzie mam uciekać, gdyby jednak coś się stało.
  Po chwili Jason się zatrzymał.
  - Jesteśmy - powiedział.
  - Gdzie? - Spytałam, a uśmiech tak jakby odkleił się z mojej twarzy.
  Zrozumiałam, że nie mówił tego do mnie, lecz do jakiegoś mężczyzny, który stał za mną. Był to ten sam, który zaprowadził nas do kabiny.
  - O co chodzi? Co tutaj się dzieje? - Mówiłam odsuwając się od nich. Spostrzegłam, że jeden z nich trzyma nóż. Moje najgorsze przypuszczenia się sprawdziły.
  - Nawet nie próbuj uciekać. - Powiedział "pan kapitan" i rzucił się na mnie. Zręcznie mu uskoczyłam sprawiając, że upadł. Byłam przerażona, ale moje idealne ciało nie chciało pokazać tego napastnikom.
  Drugi podszedł do mnie. Widziałam w jego oczach, to co w oczach Charlesa. Podniecenie i pragnienie. Chwycił skrawek mojej sukienki i zdarł maleńki kawałek. Nie przejęłam się tym. Jego ataki również mnie nie przerażały. Kopnęłam jednego z nich tak mocno, że wylądował na ścianie.
  - Jestem trochę silniejsza. - Zaśmiałam się.
  - Jack, zwiewamy. - rzucił Jason wstając. - Jak komuś powiesz... - zwrócił się do mnie. - To...
  - To co? - spytałam z pewnością siebie.
  - Idziemy. - Zwrócił się do kolegi i puścili się biegiem w stronę statku.
  Zrobiłam to samo, ale biegłam w innym kierunku. Zaczęłam dziwić się samej sobie, że ich nie zabiłam, ale zrozumiałam, że wstrzymałam oddech podczas "walki".

  Wpadłam do naszej kabiny. Carlisle siedział nad książką.
  - Co się stało? - Spytał.
  - Ych - Nie wiedziałam, czy mu to powiedzieć... Zdecydowałam jednak, że powinien wiedzieć. - Pamiętasz tych dwóch mężczyzn, których spotkaliśmy gdy wchodziliśmy na statek?
  - Tak, pamiętam. - Zaśmiał się Carlisle.
  - Ych... Oni... ee... oni mnie... ee... zaatakowali.
  - Co? - Carlisle aż podskoczył w fotelu. Stanął gotowy do walki.
  Uniosłam rękę każąc mu się uspokoić. Podeszłam do niego i go pocałowałam.
  - Nic mi się nie stało. Byłam silniejsza.
  Objęłam go, a on natychmiastowo się rozluźnił. Objął mnie w talii i cmoknął w usta.
  - Już nigdy nie pójdziesz nigdzie sama.
  Teatralnie wzruszyłam oczami, po czym się zaśmiałam. Mój ukochany zrobił to samo.

Carlisle:

  Podczas nieobecności Esme starannie ukryłem pierścionek pod deską w podłodze pod łóżkiem. Nie trudno było ją wyjąć. Poczułem, że się zbliża, więc od razu chwyciłem pierwszą lepszą książkę i udawałem, że czytam.
  Nie mogłem uwierzyć w to co mi powiedziała. To było niemożliwe! Chciałem ich ukarać, ale Esme mnie przed tym powstrzymała. Mieli szczęście, że jest aż takim aniołem.
 
  Wieczorem niebo było piękne i gwieździste. Zabrałem Esme na pokład i razem oglądaliśmy gwiazdy. Dostrzegłem tych mężczyzn, którzy napadli na Esme. Pamiętałem ich dokładnie. Widziałem, że omijają nas szerokim łukiem rzucając tylko szydercze spojrzenie w naszą stronę.
  - Niech idą. - Powiedziała Esme widocznie odczytując moje zamiary, a były one takie, że chciałem się na nich rzucić i pozabijać.
  Nie mogłem uwierzyć, ze wpadło mi coś takiego do głowy. Nigdy nikogo nie zabiłem, ale teraz chciałem to zrobić. Więcej. Marzyłem o tym! Potrzepałem głową z nadzieją, że ta wściekła myśl odejdzie.
  Chyba się udało... A może to przez to, że Esme właśnie mnie pocałowała w świetle złocistego księżyca? Zamknąłem oczy... Ale od razu je otworzyłem chcąc zobaczyć jej piękne, złociste tęczówki.
  Oderwaliśmy się od siebie po czym uśmiechnęliśmy szeroko.

_______________________________

I co sądzicie? Jak wam się podoba? Według mnie jest fajny, ale chcę poznać waszą opinię! :D

sobota, 8 września 2012

Rozdział 18

Carlisle:

  Esme ciągnęła mnie właśnie do portu, gdzie do wejścia była długa kolejka. Lecz czekanie mi nie przeszkadzało. Nie wiem jak z Esme. Zapewne, gdyby mogła to by się trzęsła. Znam ją na tyle dobrze, aby to wiedzieć. Uśmiechała się do mnie, ale wiedziałem jak się czuła. Kolejka zmniejszała się w ślimaczym tempie. Za nami było coraz więcej osób. W końcu stanęliśmy przed jakimś mężczyzną.
  - Pańskie bilety...? - Spytał grubym głosem, który kojarzył się z otyłym i malutkim człowieczkiem z wąsami, ale tak naprawdę był rosły i dobrze zbudowany. Przewyższał mnie o głowę. Miał na sobie biały mundur.
  - Och, tak... - Powiedziałem raczej do siebie i wyciągnąłem z marynarki dwa skrawki papieru. Zauważyłem, że lustruje on wzrokiem moją ukochaną.
  - Czy mogę wiedzieć jak się panienka nazywa?
  Esme spojrzała na mnie wzrokiem szukającym pomocy.
  - Esme... Esme Platt. - Wydukała, ale i tak brzmiało to pięknie.
  Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem aż do samego statku. Zauważyłem, że uśmiechał się przy tym, a potem wrócił do swojego zajęcia.
  Cieszyłem się, że w końcu odeszliśmy od niego. Po chwili jednak doszedł do nas kolejny mężczyzna.
  - Witam. Nazywam się John Glass i zaprowadzę państwo do waszej kabiny. Rozumiem, że państwo podróżują pierwszą klasą? - Spojrzał na Esme wypowiadając ostatnie słowa.
  Odchrząknąłem, chcąc odwrócić od niej jego uwagę. Zdawało się, że byłem zazdrosny. A może po prostu nie chciałem... Nie, byłem zazdrosny. Chciałem ją mieć tylko dla siebie, ale to było egoistyczne. Tak cudowna istota powinna być dla wszystkich, ale wiedziałem, że nie jest jakąś rzeźbą w muzeum, a ja ją tak bardzo kochałem. Miałem prawo być zazdrosny.
  - Tak, pierwszą klasą.Zaprowadzi nas pan do naszego pokoju.
  - Ach, tak. - W końcu spojrzał na mnie, ale i tak zdążył obdarzyć Esme uśmiechem.

  Po chwili weszliśmy do naszego pokoju. Był on taki piękny. Urządzony w dwóch kolorach. Jasny brąz i kremowy. Ściany i pościel na łóżku była w tym drugim kolorze, ale wszystkie meble, panele i ramy od obrazów w tym pierwszym. Do tego dochodził baldachim nad łóżkiem.
  Uważałem, że ona zasługuje na coś więcej. O wiele więcej. Zasługuje na tyle ile jest warta, ale ona jest bezcenna. Moja ukochana właśnie zwiedzała nasz apartament zaglądając w każdy kąt, żeby niczego nie ominąć. Dopiero teraz zauważyłem, że nad łóżkiem nie ma obrazu, ale okrągłe okno przedstawiające wszystko za nim. Jak na razie był to tłum ludzi machających do tych, którzy wsiedli na statek. Uśmiechnąłem się do nich pewny, że nikt nie zdał sobie z tego sprawy i podszedłem do Esme. Złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek i usiadłem na wygodnej, skórzanej kanapie kolory jasno brązowego. Była strasznie wygodna. Miękka i puszysta.
  Esme usiadła obok mnie i rozglądnęła się wokoło.
  - Pięknie tu. - Stwierdziła cichutko.
  - Tak. - Zgodziłem się.
  Zacząłem bawić się kosmykiem jej cudownych,karmelowych włosów. Usłyszałem cichy śmiech, a potem położyła się na moim ramieniu.
  - Czy ja śnię? - Spytała. - Jestem tutaj. Na statku płynącym do Hiszpanii. Z tobą. Najcudowniejszym mężczyzną na świecie. W tym pięknym pokoju. Na tym wielkim statku. W tej prześlicznej sukience. Z czerwoną szminką na ustach. Nieśmiertelna i wiecznie piękna. A może ja umarłam... I jestem w niebie?
  - Och, Esme. To wszystko jest prawdziwe. Ty... Nie umarłaś. Żyjesz. Tylko jesteś taka jak ja. Sama rozumiesz. I nigdy, powtarzam, nigdy nie mów, że umarłaś. Nie zniósł bym tego.

Esme:

  Czułam, że wszystko wokół się rusza, że płyniemy. Miałam na to tylko jedno wytłumaczenie. Wystartowaliśmy. Płyniemy.
  - Kurs - Europa. - Uśmiechnął się Carlisle.
  Nadal nie wierzyłam w to co się dzieje. Wydawało mi się to takie nierealne, ale z Carlisle wszystko stawało się prawdziwe. Był najwspanialszym człowiekiem na ziemi. Byłam w nim zakochana jeszcze bardziej niż po uszy.
  - Tak. - Szepnęłam.
  - Za siedem dni będziemy na miejscu.
  - Siedem dni.
  - Yhym... - Zaśmiał się mój ukochany.
  Zauważyłam, że od naszego wejścia na statek minęło jakieś trzydzieści minut, a wyruszyliśmy jakieś pięć minut temu. Carlisle widocznie też to zauważył.
  - I po co się tak spieszyłaś? - Spytał retorycznie z szerokim uśmiechem.
  - Bo chciałam zdążyć.
   Wróciłam myślami do niedalekiej przyszłości. Wspomniało mi się, jak się pakowałam, a Carlisle się ze mnie śmiał. Jak staliśmy w kolejce. Gdybym mogła to bym się trzęsła, jakbym miała padaczkę. Cieszyłam się, że jednak tak nie było. Potem ten mężczyzna w białym mundurze.
  Właśnie przy nim się zatrzymałam. Czemu się tak we mnie wpatrywał? Potem udało mi się przyuważyć, że odprowadził mnie wzrokiem. A jego oczy! Widziałam w nich pożądanie! Właśnie z tym uczuciem wpatrywał się w moje ciało.
  A potem ten drugi. W jego oczach dostrzegłam to samo. I do tego wpatrywał się na mnie. Tak jak Charles. Jak wtedy, gdy był pijany i chciał tylko zaspokoić swoje pragnienia. Tylko teraz było kilka różnic. Miałam przy sobie Carlisle i byłam o wiele silniejsza. Mogłabym go zabić jednym ruchem.
  Nie rozumiałam czemu czułam, że kiedyś znów to się stanie... i że da mi to szczęście. To było potworne. Nienawidziłam siebie za to, że zabiłam Charlesa, mimo tego co mi zrobił. Wiedziałam, że jestem zła. Ale nie przeszkadzało mi życie wieczne i zabijanie zwierząt. Jak byłam człowiekiem, to również to robiłam... Choć nie dosłownie. Po prostu nie byłam wegetarianką.
  Wstałam i podeszłam do łóżka. usiadłam na brązowych, malutkich poduszeczkach i wpatrywałam się za okno. Wokoło widziałam tylko ocean. Był taki piękny. Teraz świeciło słońce, więc woda była idealnie niebieska. Leciutkie podmuchy wiatru sprawiały, że falowała. Jeszcze było widać z daleka ląd. W sumie to był bardzo blisko, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale raczej skupiałam się na wodzie.
  Po chwili dostrzegłam, że Carlisle siedzi obok mnie.
  - Cudowny widok, prawda? - Powiedziałam z uśmiechem.
  - O tak. Kocham ocean, ale jeszcze piękniej to będzie wyglądało kiedy będziemy już daleko od lądu, kiedy nie będzie go widać.
  No i właśnie przez niego marzłam, aby być jeszcze dalej. Chciałam zobaczyć jak to wygląda. Spotkanie dwóch niebieskich kolorów. Nie ważne, że o innych odcieniach, ale i tak musiało to wyglądać pięknie.

____________________________

I oto kolejny rozdział. Według mnie ładny. nie najlepszy, ale ładny. Ale najbardziej zależy mi na waszych opiniach!

piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 17

Carlisle:

  Chciałem jak najszybciej powiedzieć Esme o tym, że kupiłem bilety na statek. Pałałem radością. Tak bardzo chciałem, żeby się zgodziła, ale nie mogłem być na sto procent pewny, że tak właśnie będzie. Tak bardzo ją kocham. Chciałem się już jej oświadczyć. Chciałem, żeby stała się nareszcie panię Cullen. Esme Cullen. Pięknie to brzmi... albo... Esme i Carlisle Cullen.
  W końcu usiadłem z nią w salonie na kanapie. Przeczekałem chwilę aż w końcu zacząłem mówić, choć nie wiedziałem jak ją o to spytać.
  - Esme...
  - Tak? - Spytała z szerokim uśmiechem na twarzy.
  - Chciałbym cię.. Chciałbym cię zaprosić na rejs statkiem.- Wykrztusiłem.
  - Naprawdę? - Spytała niedowierzająco.
  - Tak. Kupiłem już bilety.
  Wyciągnąłem z marynarki bilety i podałem jeden Esme.
  - Och, ale to już za dwa dni! - Wrzasnęła.
  - No... Tak.
  - Musimy się spakować! - Mówiła zdenerwowana. Czułem jak rośnie w niej panika. Musiałem jakoś ją uspokoić.
  - Esme, cii... Zdążymy.
  Chwyciłem jej twarzyczkę w dłonie i złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek. Natychmiast się uspokoiła i uśmiechnęła. Oderwałem swoje wargi od jej i spojrzałem w jej piękne oczy. Złote, niczym miód.

Esme:

  Byłam taka szczęśliwa. Carlisle zaprosił mnie na wycieczkę!... Ale dokąd się wybieramy?! Zapomniałam wypytać go o podróż.
  - Carlisle... A gdzie płyniemy? - Spytałam niepewnie.
  Zaśmiał się, ale postanowił odpowiedzieć.
  - Do Hiszpanii.
  Do Europy?! Zwiedzimy stary kontynent?! Zawsze chciałam tam pojechać. Zobaczyć cokolwiek. Carlisle jest cudowny. Jestem przy nim taka szczęśliwa.
  - Kocham cię. - Szepnęłam cicho.
  - Ja ciebie też. - Odpowiedział i objął mnie.
  Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy prosząc o sen. Chciałam spać, żeby tylko zapomnieć o tych rzeczach, które mnie spotkały przez Charlesa. Moje dziecko... Starałam się o tym nie myśleć, ale ile razy mi się to udawało ból powracał z większą siłą. Lekarstwem był Carlisle, który zawsze był przy mnie. Mimo wszystko.
  Uśmiechnęłam się sama do siebie, a potem poczułam na sobie czyjś wzrok. Lekko uchyliłam prawe oko. Carlisle spoglądał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego i przybrałam grobowy wyraz twarzy.

  Trwaliśmy w tej pozycji przez około dwie godziny. W końcu się poruszyłam. Carlisle. Od razu to zauważył i również zaczął się podnosić. Spojrzałam na zegarek. Godzina przekraczała już pierwszą w nocy. No to siedzieliśmy tak troszkę dłużej niż dwie godziny.
  Zaśmiałam się w myślach, po czym pocałowałam Carlisle w usta. Wzięłam jakąś książkę i poszłam do swojego pokoju. Zaczęłam czytać zagłębiając się w lekturze z każdą kolejną linijką. Wszystko było dla mnie takie magiczne... Takie... Piękne. Niewyobrażalne. Zwykły sen bohaterów sprawiał, że czułam się dziwnie. Przecież ja nie śpię, ale oni tak. Oni jedzą zwykłe jedzenie, a ja piję krew. Wszystko w tej książce było takie dziwne.
 
  Spostrzegłam, że czytanie zajęło mi całą noc. Zrozumiałam to, gdy zaczęło się rozjaśniać. Z niechęcią odłożyłam książkę i wyszłam z pokoju. Po drodze wpadłam na mojego ukochanego. Cmoknęłam go w usta,  a potem przypomniałam sobie w panice, co dziś jest za dzień.
  - Musimy się spakować! - Wykrzyknęłam, po czym wbiegłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam walizkę i zaczęłam wkładać do niej potrzebne mi rzeczy. Carlisle śmiał się opierając się o ścianę.  - Co cię tak śmieszy?
  - Ty. A raczej to, że mamy cały dzień, a ty już się pakujesz!
  - Mężczyźni.. - westchnęłam nie przestając się pakować.
  Mój ukochany odpowiedział mi głośnym śmiechem, podszedł do mnie i objął mnie w talii. Uśmiechnęłam się i z dumą zasunęłam gotową do wyjazdy walizkę.

_______________________________

Wiem, że rozdział jest nudny i taki... nijaki i za to was bardzo przepraszam. Przepraszam też, że taki krótki, ale najbliższe rozdziały właśnie tak będą wyglądały.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział 16

Carlisle:

  Kolejny dzień. Wyszedłem do pracy. Powiadomiłem Esme, że wrócę później. Podjąłem długo przemyśliwaną decyzję. Sam nie wiem, czy to nie za szybko, ale kocham ją tak bardzo, że już nie mogę wytrzymać. Ruszyłem do pracy z wielkim uśmiechem na ustach. Miałem dziś wielki plan.

  Po wyjściu ze szpitala poszedłem prosto do sklepu jubilerskiego. Potajemnie wziąłem z domu dziesięć tysięcy złotych. Miałem wspaniały pomysł. Otworzyłem jasnobrązowe drzwi, które  w większości składały się z szyby. Usłyszałem dźwięk dzwoneczka, który przypomniał mi śmiech Esme. Zaśmiałem się do własnych myśli i podszedłem do lady.
  Młoda dziewczyna o długich, brązowych włosach oglądała biżuterię. Gdyby nie to, ze stoi za ladą pomyślałbym, że to klientka.
  - Dzień dobry. - Powiedziała z szerokim uśmiechem - Czy mogę w czymś panu pomóc?
  Wydawała się być bardzo miła. Emanowała dobrą energią, lecz nie mogła się ona równać z Esme.
  - Dzień dobry. Chciałbym kupić pierścionek zaręczynowy.
  - Och, ta miłość... - Zaśmiała się, co pospiesznie odwzajemniłem. - Zaraz coś znajdziemy... A ma pan jakieś szczególne wymagania?
  - Wolałbym się zdać na pani gust.
  Dziewczyna przebiegła wzrokiem przez całą ladę, po czym na chwilę wyszła z pomieszczenia. Wróciła z pustymi rękami i znów zaczęła oglądać wszystkie pierścionki.
  - O, tutaj jesteś. - Zaśmiała się i wyciągnęła jeden z nich. Podeszła do mnie i wręczyła mi go do ręki.
  - Ten jest piękny.
  Pierścień był srebrny i idealnie wyrzeźbiony. A uroku dodawał mu wielki, niebieski szafir.
  - Nie, wolałbym coś bardziej... Hmm... Coś delikatniejszego. - Oddałem go kobiecie i odczekałem chwilę.
  Znów przeglądnęła wszystkie Pierścionki i zatrzymała się skupiając wzrok na jednym. Z daleka wydawał się być przepiękny. Tylko czy tak wspaniale prezentuje się również z bliska? Pewnie tak, bo wampiry mają wspaniały wzrok. Zapewne będzie tak samo piękny jak z daleka.
  Kobieta podała mi go, a ja uważnie go zbadałem.
  Ten również był srebrny. Idealnie wykończony. Przyozdobiony małymi diamencikami, które gubiły się przy pięknym brylancie wchodzącym w zieleń. Wszystko idealnie się komponowała, a delikatny kolor największego klejnotu znów przypomniał mi o ukochanej. Tak. Ten będzie pasował do niej idealnie.
  - Idealny. - Szepnąłem.
  - Cieszę się. - Zaśmiała się dziewczyna.
  - Ile płacę? - spytałem.
  - Trzy tysiące trzysta. - Odpowiedziała.
  Od razu wyciągnąłem z portfela potrzebną sumę i wręczyłem jej. Uśmiechnąłem się.
  - Do widzenia.
  - Do widzenia.
  Wyszedłem ze sklepu. Teraz czas kupić coś innego.
 
  - Dzień dobry. - Uśmiechnąłem się do starego mężczyzny siedzącego za biurkiem i przeglądającego jakieś papiery.
  Chyba mnie nie usłyszał.
  - Dzień dobry - powtórzyłem głośniej.
  - O, dzień dobry. W czym mogę panu służyć? - Poderwał się z fotela zakłopotany.
  - Chciałbym kupić bilety na podróż statkiem.
  - A gdzie? Kiedy? - Wypytywał.
  Widziałem, że się stresuje.
  - Nie ważne gdzie. Zależy mi na tym, żeby podróż trwała siedem dni.
  - Ma pan już zaplanowany cały wyjazd. - Zaśmiał się.
  - Chciałbym się oświadczyć, tylko nie chcę, żeby ona się tego spodziewała.
  Uśmiechnąłem się.
  - Czyli dwa bilety. - Zaśmiał się.
  - Tak. To gdzie pan poleca jechać?
  Staruszek chwilę się zastanawiał aż w końcu znalazł jakąś ofertę.
  - Może pan ją zabrać na rejs, trwający siedem dni. Jak panu zależy. Statek dopływa na... Co tu pisze? - Przyglądnął się dokładniej kartce. - Ach, tak. Do Hiszpanii. Pisze, że rejs będzie trwał około siedem dni.
  - Dziękuję. Ile płacę?
  - A jaką klasą chce pan jechać?
  - Najlepiej pierwszą.
  - No to dwa bilety będą kosztowały... Sześć tysięcy dwadzieścia osiem.
  Wyciągnąłem z portfela odpowiednią sumę i wręczyłem sprzedawcy.
  - Dziękuję, do widzenia.
  - Do widzenia.
  Wyszedłem ze sklepu i spojrzałem na datę na biletach. Wskazywały dwudziesty czerwca. Świetnie. Dziś jest osiemnasty. Więc za dwa dni wyjeżdżamy.
  Już się nie mogę doczekać, kiedy wręczę Esme pierścionek. Zatrzymałem się.
  Zaczęła dręczyć mnie obawa... A co jeśli się nie zgodzi? Co jeśli nie będzie chciała zostać moją żoną? Mam nadzieję, że się zgodzi.

Esme:

  Przez cały dzień się nudziłam. Carlisle miał przyjść później. Bardzo mnie to zasmuciło. Musiałam zostać sama jeszcze dłużej. W końcu usłyszałam otwierające się drzwi. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
  Podbiegłam do drzwi i nie pozwoliłam mu nawet wejść tylko rzuciłam się w ramiona mojemu ukochanemu. Zacisnęłam oczy, lecz od razu je otworzyłam. Dostrzegłam coś w lesie... Jakiś cień. Patrzył na nas. Próbowałam wytężyć wzrok, lecz widziałam tylko czarną plamę. Nie mogło mi się to przywidzieć, bo do cholery jestem wampirem. Widzę bardzo dokładnie. Tylko ten ktoś wiedział, że może zostać zauważony, dlatego wszedł w kompletną ciemność i stanął za jakimś drzewem. Nie mogłam go przez to rozpoznać.
  Poczułam, że Carlisle chwyta mnie w talii. Nie zauważyłam kiedy mnie puścił.
  - Czy coś się stało? - Spytał troskliwie.
  - Nie, nic.
  Odpowiedziałam wymijająco, bo cień się poruszył, a raczej kompletnie schował za drzewem.
  Potrząsnęłam głową... Sama nie wiem w jakim celu. Chyba po to, żeby zapomnieć o tym wydarzeniu. Uśmiechnęłam się i pocałowałam czule Carlisle.

___________________________
I jak wam się podobało? Co sądzicie? Chcecie jeszcze? Komentujcie! Bo bardzo mi na tym zależy!

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział 15

Esme:

   Ten list tylko pogorszył moje samopoczucie. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o Edwardzie, choć wiedziałam, że to niemożliwe. Lepiej by mi było gdybym go nie pamiętała. Nie pamiętała jego odejścia... Tak by było łatwiej, ale nie lepiej.
  Dlaczego ja się tak zadręczam?! Powinnam pogodzić się z jego wyborem. On chciał odejść, więc odszedł. Zostawił nas. Wzięłam głęboki oddech i schowałam sprawę mojego brata do szufladki z napisem "Edward". Miałam nadzieję, że to da mi chwilę zapomnienia. Że dzięki temu oderwę się od rzeczywistości. To było coś czego pragnęłam.
  Zaczęłam ścierać kurz z szafek. Gdy skończyłam poukładałam wszystkie rzeczy na swoim miejscu. Potem zmyłam naczynia, a następnie wyszorowałam podłogę. Z moimi wampirzymi umiejętnościami zajęło mi to niespełna godzinę. Następnie musiałam znów zmagać się z szufladką, która bezczelnie się otwierała. W mojej głowie pojawiał się Edward. Jego twarz... Śmiech...
  Dość! Pomyślałam i postanowiłam użyć skuteczniejszej metody. Wyciągnęłam jakąś książkę z półki. Zaciekawił mnie tytuł. "Dama Kameliowa". Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Zaczęłam czytać. W sumie chodziło mi tylko o to, by nie rozpamiętywać o przyszywanym bracie. Poskutkowało. Czułam się jakbym zamknęła tę szufladkę na klucz, mimo że ona nadal brzęczała czułam się o wiele lepiej. Zagłębiłam się w lekturze nie chcąc się oderwać.
  Gdy wreszcie ją odłożyłam poczułam znajomy zapach. Cudowny... Carlisle. Już wrócił, ale... Och, już osiemnasta trzydzieści. Przynajmniej dziś nie wyczekiwałam Edwarda. Zaśmiałam się ponuro i wstałam, aby przywitać ukochanego. Właśnie wtedy, gdy robiłam pierwszy krok otworzyły się drzwi. W ludzkim tempie podbiegłam do niego i pocałowałam go czule na powitanie.
  - Witaj. - Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam rękami jego szyję.
  - Witaj, Esme. Cóż za zmiana. - Objął mnie w talii i uśmiechnął się.
  - Cieszę się, że ci się podoba. - Zaśmiałam się cichutko i chwyciłam jego dłoń. Zaciągnęłam go do salonu z zamiarem zamęczenia go pocałunkami.
  Posłusznie usiadł na kanapie i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w jego pierś... Słyszałam jego oddech. Czułam go na sobie... Choć mógł nie oddychać, ale to robił. Pewnie z czystego przyzwyczajenia.


Carlisle:

  Nareszcie... Już nie mogłem się doczekać! W końcu Esme przestała się zadręczać odejściem Edwarda. Zrozumiała, że tego pragnął i odpuściła... W sumie wydawało mi się to niemożliwe, ale to była dla mnie bardzo miła niespodzianka. Tak dawno nie widziałem jej uśmiechniętej.. Nie słyszałem jej śmiechu... Nie patrzyłem na te piękne, pogodne, pełne czułości oczy.
  - Co robiłaś gdy mnie nie było? - Spytałem zaciekawiony.
  - Cóż... Trochę posprzątałam... No i poczytałam.
  Jej wzrok błądził po całym domu, aż w końcu zatrzymał się na stoliku, gdzie leżała książka. Podniosłem ją.
  - Dziś zaczęłaś czytać? - Spytałem zaskoczony.
  Pokiwała głową.
  - Szybka jesteś - zaśmiałem się.
  Do końca powieści została tylko jedna kartka, czyli jeden rozdział. Bardzo krótki. Uśmiechnąłem się do niej i pocałowałem czule. Nasze języki wykonały tango zakochanych, po czym oderwały się od siebie lekko... Żegnając się jeszcze i prosząc o kolejne spotkanie.
  Znów przypatrzyłem się jej twarzy. Widziałem w niej jakąś zmianę, lecz nie mogłem zrozumieć jaką. Nie mogłem tego dostrzec.
  Zacząłem studiować ją całą dokładnie. Krok po kroku. Zacząłem od włosów. Nadal miały kolor płynnego karmelu i długość... Hm... Były trochę dłuższe, ale chyba nie chodziło o to. Po włosach przeszedłem do jej pięknych rysów twarzy... One również były takie same... Jak jej usta. Piękne... Pełne... Czerwone niczym krew... Ale... Tak! Czerwone! Jej oczy! Teraz dostrzegłem w nich płynne złoto.
  - Esme, czy nie chciałabyś pójść ze mną na spacer? - Spytałem z uśmiechem na twarzy.
  - Chętnie. - Zaśmiała się.
  Wstałem i podałem jej rękę. Skorzystała z mojej pomocy i po chwili błądziliśmy po lesie. Zaraz jednak wyszliśmy na miasto i teraz błądziliśmy po mieście. Bezsensowne... Ale wspaniałe.
  Spotykaliśmy wielu ludzi na swojej drodze. Większość rozpoznawała mnie ze szpitala i nie omieszkała się nie przywitać. Ci bardziej wścibscy zatrzymywali się i rozpytywali o Esme. Nie miałem pojęcia co im odpowiedzieć, ale raczej udawało mi się wymyślić coś na poczekaniu.
  Łaziliśmy po zachmurzonym mieście. Zawsze było tu zimno... Dla nas - wampirów - było to idealne miejsce.
  Kolejni przechodnie...
  Kolejne powitania...

Esme:

  Po raz pierwszy od mojej przemiany widziałam to miasto. Choć w sumie... Tuż po przemianie byłam w swoim mieszkaniu... I... Zabiłam mojego męża. Dlaczego to zrobiłam? Wiązało to się z byciem nowo narodzoną. Pragnęłam tylko krwi, ale czy za zabicie własnego męża, nie powinnam być skazana na wieczne piekło... I potępienie... Czy nie powinnam umrzeć?
  Choć przez niego to ja umierałam codziennie i potem budziłam się na nowo żałując, że to musiało się zdarzyć. Wolałabym na zawsze zasnąć i tylko unosić się w powietrzu. Mogłabym wtedy spełnić swoje marzenia... Nie... Nie wtedy. Właśnie teraz je spełniłam. Mimo, że musiałam znosić to co znosiłam... Śmierć dziecka... Teraz jestem szczęśliwa... Z Carlisle. Z moim Księciem z bajki.
  Mój skok z klifu był ucieczką z piekła.A gdzie się znalazłam? W niebie... Tak cholernie długa droga pokonana za jednym zamachem, choć za cenę mojego maleństwa... Mojego synka...
  Wtuliłam się mocniej w Carlisle i w myślach dziękowałam za niego Bogu.

_________________________

Jak wam się podobał 15 rozdział? Co o nim sądzicie? Chcecie więcej?
Chciałabym podziękować użytkownikowi Jazz183 za wsparcie. Twój komentarz zachęcił mnie do dalszego pisania. Dziękuję. No i dziękuję też mojej przyjaciółce Esme za to, że wspierała mnie od początku.

środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 14

Esme:

  Nie przejmowałam się jego wcześniejszą rozmową z Tanyą. W sumie to można powiedzieć, że nawet o niej zapomniałam. Ale w końcu kiedyś musiało mi to wpaść do głowy z powrotem.
  Gwałtownie oderwałam się od Carlisle. Zastanowiłam się dlaczego to zrobiłam. Trzymałam tak cudowną osobę w ramionach i... Jaka ja jestem głupia. Rozmowa mogła poczekać, ale już za późno. Czas zapytać o co chodziło. Sama nie wiedziałam jak. Ech, co się ze mną działo?! Miałam go tylko zapytać po co dzwoniła Tanya i jak przyjęła wieść o... o odejściu Edwarda. Mam nadzieję, że lepiej niż ja.
  Chciałam się tego dowiedzieć, lecz w moim gardle urosła wielka gula, która nie pozwalała wydusić z siebie ani słowa.
  Esme, przecież to takie proste - tłumaczyłam sobie, ale na nic to się zdawało.
  Stałam dwa metry przed Carlisle zastanawiając się jak go spytać jak przyjęła to Tanya. Nie zachowywałam się naturalnie... Zacisnęłam mocno dłonie w piąstki  i zamknęłam oczy łapczywie łapiąc powietrze. Gdy po chwili je otworzyłam dostrzegłam tylko pytający wzrok mojego ukochanego.
  Ach, te jego piękne oczy barwy złota. Były takie piękne... Można się było w nich utopić, ale tam każdy by tego pragnął. Po chwili dostrzegłam w nich nawet strach, ale o co mógł się bać... Ach, tak. O mnie. On jest cudowny.
  W końcu zaczął mówić. Chyba był zniecierpliwiony czekaniem aż w końcu wytłumaczę mu moje zachowanie.
  - Co się stało, Esme? - Zapytał łagodnie... Cichutko.
  - Nie... Nic. Chciałam cię tylko zapytać... Jak Tanya zniosła tę wieść? - Wpatrywałam się gdzieś w bok, choć nie chciałam unikać jego wzroku. Raczej bałam się, że dopatrzy się czegoś w moim.
  - Jest przerażona. - Powiedział przelotnie spoglądając na buty.
  Poczułam, że moje oczy robią się suche. Mimo tego, że za nią nie przepadałam było mi jej żal. Współczułam jej. Choć mnie bolało równie mocno... Wolałabym cierpieć sama. Chciałam, aby jej było lepiej. Gdyby to było możliwe chciałabym odjąć jej ból i przejąć go. To samo chciałabym zrobić z Carlisle. Ale niestety nie potrafiłam.
  Nareszcie odważyłam się na niego spojrzeć. Odnalazłam jego oczy i rzuciłam mu się w ramiona. Pocałowałam go czule i wplotłam ręce w jego włosy. Nie mogłam się od niego oderwać - jak zawsze zresztą. W końcu jednak postanowiłam przekonać ciało do tego. Myślałam intensywnie o tym, żeby się odsunąć, ale mi to nie wychodziło. Zmusiłam ręce do zabrania ich z jego włosów. Lecz to było takie trudne. Próbowałam odsunąć się od niego, ale byłam zbyt słaba.
  W końcu udało mi się oddalić moje usta od jego, ale moje ręce od razu zamknęły się w mocnym uścisku na jego szyi.
  - Kocham cię. - Szepnęłam.
  - Je ciebie też. - Dodał.
  - Nie chcesz zapolować? - Zapytał nagle.
  - Emm... Tak. Od dawna nie polowałam. - Odpowiedziałam. Dobrze wiedziałam, że moje oczy zrezygnowały z barwy krwisto czerwonej i teraz już były o wiele jaśniejsze, choć nie takie jak Carlisle.
  - Chcesz... Chcesz pójść ze mną? - Spytał.
  Od razu się rozpromieniłam. Polowanie z Carlisle byłoby czymś wspaniałym. Dałoby mi choć na chwilę uciec od rzeczywistości. Może miało to działać jak sen. Może mogłam się choć na chwilę wyłączyć? Miałam nadzieję, że tak.
  Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę wyjścia. Carlisle podążał za mną. Gdy tylko zamknął drzwi ruszyliśmy pędem w głąb lasu.


Carlisle:

  Pędziłem za moją ukochaną. Cieszyłem się każdym jej ruchem. Nawet najdrobniejszym. Fascynowała mnie. Jej piękne włosy powiewające przy każdym podmuchu wiatru. Jej dłonie zaciśnięte w piąstki. Jej stopy pokonujące każdy krok. Jej oczy wpatrujące się w dal. Po prostu ona.
  W końcu się zatrzymaliśmy i zaczęliśmy nasłuchiwać, czy jakieś zwierze się nie zbliża.

  Esme rozsiadła się na kanapie z jakąś książką, a ja musiałem iść do pracy. Gdy otwierałem drzwi zauważyłem jakiś list. Od Edwarda. Na mojej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Otworzyłem kopertę i wyciągnąłem kartkę ze środka.
  
Drogi Carlisle i Esme oczywiście.
Chciałem was poinformować, że ze mną wszystko w porządku. Wiem, że się o mnie martwicie, ale to jest niepotrzebne. 
Jak na razie czuję się świetnie. Żałuję tylko tego, że nie ma was tutaj. Wiem, że mogę wrócić, ale jak już mówiłem - nie wrócę do Tanyi, a jestem pewien, że ona wtedy przyjedzie.
Jestem pewny również jednej rzeczy. Ona już wie o moim odejściu. No cóż. Niestety, ale wiem, że nie potrafiłbyś jej o tym nie powiedzieć.
Jak już zapewne dobrze wiesz... Zabiłem człowieka. Wiem, że teraz upadam w twoich oczach, ale nie potrafiłem... On szedł za pewną kobietą. Chciał ją okraść, a potem zabić. 
Chciałbym was bardzo przeprosić. 
Przepraszam was również za to, że was zraniłem. Nie chciałem tego...
Kocham was.

Edward

  Kierowało mną teraz mieszane uczucie. Cieszyłem się, że u niego wszystko w porządku, ale smuciłem, że nie ma zamiaru wracać. Zastanawiałem się jeszcze, czy pokazać list Esme, czy odpuścić sobie. 
  Przecież jest on również do niej. Powinna go przeczytać.
  Bez wahania wróciłem do mieszkania. Zdziwiło to moją ukochaną. Odłożyła książkę  i podbiegła do mnie w ludzkim tempie. 
  - Czy coś się stało? - Zapytała.
  - Tak. Dostaliśmy list.
  - My? - Mogła się dziwić. Dla wszystkich ludzi ona nie żyła. Już nie istniała, ale tego listu nie wysłał człowiek.
  -Tak, my.
  Podałem jej kartkę. Zaczęła studiować każdy wyraz. Jej oczy zaczęły robić się suche. Objąłem ją, lecz ona - nie przerywając czytania - odepchnęła mnie ręką.
  Gdy skończyła. Usiadła na kanapie. 
  - Cieszę się, że mu się powodzi. - Mówiła smutno.

__________________________________________

Od razu przepraszam, że rozdział pojawił się tak późno, ale przyjechała do mnie kuzynka z Warszawy i nie miałam czasu na pisanie, ale przeczytałam wszystkie nowe rozdziały.

Teraz chciałabym napisać, że jestem bardzo smutna, z tego powodu, że do ostatniego rozdziału były tylko 3 komentarze. Czy moich czytelników jest tak mało, czy tak słabo piszę, czy nie chce wam się komentować? Nie jestem pewna, czy dalsze pisanie ma sens skoro nikogo to nie obchodzi. Liczę na was! To wy dodajecie mi weny! 

piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 13

Esme:


  Mijały godziny, dni... Gdy Carlisle był w pracy wpatrywałam się przez cały dzień w drzwi z nadzieją, że Edward zaraz je otworzy i przekroczy próg naszego mieszkania. Martwiłam się o niego tak bardzo. Jak o rodzonego syna. Ale nic się nie działo. Klamka nawet nie drgnęła, a ja i tak stałam tam i wpatrywałam się, czy nikt nie otwiera drzwi. Bałam się, że jak odejdę, to już nikt nie przyjdzie. Głupie.
  W końcu klamka drgnęła. Drzwi się otworzyły. Czy to Carlisle? Jest zbyt wcześnie. A może to Edward? Byłam taka szczęśliwa, lecz gdy zza drzwi wynurzyły się blond włosy znów spochmurniałam.
  - Nie przyszedł. - Wyszeptałam.
  - Esme, och, Esme ty znów tutaj stoisz? - Carlisle wziął mnie na ręce. Gdyby nie to, że jestem wampirem byłabym teraz na wpół przytomna, ale ja wszystko wiedziałam i pamiętałam. A to było takie nieprzyjemne uczucie. Chciałam zasnąć i obudzić się kiedy mój... Tak. Mój syn... Nie wiem, czy mogę go tak nazywać.
  W moich myślach jest to teraz bezpieczne. Nie może tego odczytać, ale i tak. Czy powinnam go tak nazywać? A może nie? Przecież miałam być jego siostrą. To wszystko stało się takie poplątane.
  Wtuliłam się w Carlisle pragnąc, aby nigdy mnie nie puszczał. Zaciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz. Dlaczego wrócił tak wcześnie? Przecież... A może... Może ten czas tak szybko leciał?
  - Carlisle...
  - Tak?
  - Ale... Czy ty nie powinieneś wrócić później?
 Zaśmiał się.
  - Jest osiemnasta trzydzieści...
  - Ale...
  - Ciii.... A ja wracam o osiemnastej. - Uśmiechnął się.
  Spojrzałam na zegarek z niedowierzaniem. Miał rację! W sumie to już była osiemnasta trzydzieści jeden, ale to nie ważne.
  - On wróci? - Spytałam ot tak.
  - Na pewno.
  Moje oczy zrobiły się suche. Nie mogłam już wytrzymać. Nie wiedziałam co się dzieje z Edwardem. Bałam się. A jeśli coś mu się stanie?
  - Esme... Nie zadręczaj się tym tak. To była jego decyzja. Nie powinniśmy mu przeszkadzać w dokonywaniu wyborów. Jeśli właśnie tego pragnął.... To czemu nie miał przestać żyć tak jak my?
  - Przestać żyć tak jak my? - Zdziwiłam się. O co mogło mu chodzić? Czy...? Nie. Chyba nie chciał mi powiedzieć, że Edward zabija ludzi.
  Zauważyłam na twarzy Carlisle zmieszanie. Patrzył gdzieś w kąt. Chciał uniknąć mojego wzroku... Może nawet mnie okłamać, ale znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć kiedy mija się z prawdą. Czekałam tylko na potok słów z jego ust, który prawdopodobnie miał mnie zranić. Może i już się domyśliłam. Może chodzi o to, że Edward... Że on już nie jest... Wegetarianinem. Nie mogłam o tym myśleć. Tak bardzo mnie to raniło, a co dopiero dowiedzieć się tego od ukochanej osoby? To na pewno nie będzie przyjemne.
   Carlisle nadal milczał. Nie odzywał się ani słowem. Pewnie zastanawiał się jak mi to powiedzieć. Jak ująć w słowa tak bolesny temat. To czekanie mnie dobijało. Miałam już tego dość. Każda sekunda zdawała mi się być godziną. W końcu miałam dość postanowiłam sama zacząć.
  - Czy... On...? - Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic więcej.
  Carlisle cicho westchnął. Chyba miał zamiar rozpocząć monolog.
  - Dziś w szpitalu, w kostnicy znalazłem martwego mężczyznę. Był poszukiwany przez policję za zabójstwo trzech kobiet. Poczułem zapach... Zapach Edwarda. Do tego został ukąszony w szyję i nie miał w sobie ani kropli krwi. - Zabolało.
  Może i znałam Edwarda nie zbyt długo, ale zdążyłam się do niego przywiązać.

Carlisle:


  Bałem się reakcji Esme na tę wiadomość. Chciałem jej tego oszczędzić, ale ja idiota oczywiście musiałem wypaplać za wiele. Nienawidziłem siebie za to. Tylko za te słowa, które ją zraniły. Tak bardzo chciałem ją chronić, a jak mam to robić skoro sam ją ranię? Czułem się okropnie. Po co ja jej to mówiłem? Nie wiedziałem teraz nawet co się z nią dzieje.
  Wpatrywała się ślepo w coś za mną. Pewnie w las, bo stałem przed oknem. Nie byłem pewny czy z nią wszystko w porządku... Oczywiście, że nie. Powiedziałem jej, że jej brat zabija ludzi. Sama nienawidziła się za zabicie swojego męża, a ja jeszcze dobiłem ją faktem o Edwardzie.
  Do tego wszystkiego właśnie zadzwonił telefon. W wampirzym tempie go odebrałem nie przestając wpatrywać się w Esme.
  - Tanya? - Powiedziałem do telefonu. Oczywiście wiedziałem kto mówi.
  Esme nagle zaciekawiło to co się dzieje. Wpatrywała się z zaciekawieniem we mnie... A raczej w telefon. Zasmuciła się słysząc to imię.
  - Tak, tak. Czy mogę rozmawiać z Edwardem?
  - Edwarda nie ma.
  - A kiedy będzie? - Pytała natarczywie.
  - Nie wiem... Tanyo... Edward uciekł. On zostawił mnie i Esme....
  - Co? Jak to?! - Pytała zszokowana. Nie mogła uwierzyć w to co się stało.
  - Odszedł. Chciał żyć samodzielnie. - Nie mogłem jej powiedzieć, że odszedł, bo nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Załamałaby się, a ja teraz musiałem zająć się Esme.
  - To niemożliwe. Żartujesz sobie ze mnie.
  - Nie, Tanyo. Mówię prawdę. Niestety... Też chciałbym, żeby to był tylko głupi żart.
  - Dobrze... Dziękuję za informację. Do zobaczenia. - Rozłączyła się. Zgadywałem, że jej oczy zrobiły się suche.
  Nie czekając dłużej zbliżyłem się do Esme i przytuliłem ją mocno. Schowałem twarz w jej karmelowych włosach napawając się ich zapachem.
  Moja ukochana odsunęła się ode mnie. Nie wiedziałem do końca o co jej chodzi, ale zaraz potem pocałowała mnie czule.
  Czułem się cudownie. Trzymając w ramionach tę cudowną istotę. Każdy mężczyzna na tej ziemi mógłby mi teraz zazdrościć, a Esme nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. Jak ten cały Charles mógł ją tak traktować? Taką cudowną osobę... To było nie do pomyślenia. Jak on mógł ją bić. Uderzyć? To było naprawdę nie do pomyślenia. Nigdy w życiu nie postąpiłbym tak z kobietą i teraz żałuję, że nie mogłem jej ochronić. Uratować przed tym tyranem.

_____________________________________
Od razu przepraszam, że rozdział jest taki krótki, ale tylko na tyle było mnie stać. I po drugie przepraszam was, że taki okropny. W ogóle nie jestem z niego zadowolona, ale i tak chcę was prosić o komentarze!

niedziela, 29 lipca 2012

Rozdział 12

Carlisle:


  Te słowa sprawiły, że poczułem się jak człowiek dźgnięty nożem. Starałem się zachować spokój, ale mi to nie wychodziło. Nie potrafiłem się opanować. Moje oczy zrobiły się suche. Zmieniłem go i przygarnąłem, a on postanowił odejść.
  W sumie to jest jego decyzja. On decyduje własnym życiem. To jest jego wybór i powinienem to opanować. Na tę myśl się uspokoiłem. Wyprostowałem się i spojrzałem w oczy Edwardowi.
  - Jeśli tego właśnie pragniesz. - Oznajmiłem.
  - Tak! Chcę stąd uciec! Odejść! Może na końcu świata mnie nie znajdzie! - wrzasnął i się odwrócił.
  - Edwardzie. - Powiedział jakiś piskliwy głosik. Odruchowo odwróciłem się w stronę Esme. Zbliżyła się o dwa kroki i wyciągała dłoń w stronę mojego przyszywanego syna.
  - Esme... - szepnął. - Nie zatrzymuj mnie.
  - Nie będę. Nie mogę. - Spojrzała na mnie przelotnie, a potem znów skupiła wzrok na Edwardzie.
  Jej oczy zrobiły się suche. Mimo wszystko nadal trzymała wyciągniętą dłoń. Edward chwycił ją i pocałował moją ukochaną w czoło.
  - Chcę się tylko pożegnać. - Szepnęła patrząc mu w oczy.
  - Och, Esme. Nawet nie wiesz jak trudno jest mi cię opuścić... - Popatrzył na nią.
  - Jesteś dla mnie jak rodzony syn... Którego nie mogłam mieć od początku, a teraz miałam ciebie... I ty też mnie zostawisz? - Spytała go.
  - Obiecałaś, że nie będziesz mnie zatrzymywać. - Zaśmiał się ponuro.
  - Wrócisz? - Spytała z nadzieją.
  - Postaram się.
  Mój przyszywany syn przytulił Esme.
  - Zawsze będę cię kochać jak własne dziecko. - Obiecała.
  - Żegnaj, Esme. - Powiedział i zbliżył się do mnie. - Żegnaj, Carlisle.
  - Żegnaj. - Odpowiedziałem i ścisnąłem jego dłoń.
  Jedno zwyczajne słowo, a sprawiło, że poczułem się okropnie. Tak jakbym miał go już nigdy nie zobaczyć. Tak jakbym po prostu żegnał się z nim przed jego śmiercią. To było dla mnie okropne. Chciałem go jakoś zatrzymać, ale musiałem uszanować decyzję Edwarda. Musiałem pozwolić mu odejść. Widocznie to musiało kiedyś nastąpić. Żałuję tylko, że tak szybko. Że odszedł teraz. Zawsze miałem być tylko obok jednej osoby? Chciałem założyć z nimi rodzinę, a teraz mój syn odszedł.
  A Esme? Kocham ją. Ona mnie też. Chyba. Przynajmniej to mi powiedziała, kiedy po raz pierwszy wypowiedziałem te dwa słowa. Ale czy to była prawda? Tak! Na pewno! To musiała być prawda! Mogłem przecież tylko wierzyć w jej słowa...
  Z zamyśleń wyrwał mnie cichy szloch Esme.
  - On... On... On odszedł... Uciekł... - Gdyby mogła wymówiłaby to przez łzy.
  - On wróci. - Próbowałem ją pocieszyć, ale sam nie byłem pewny czy powiedziałem prawdę.
  A co jeśli już nigdy go nie zobaczę? Jak to zniesiemy? Jak zniesie to Esme? Co będzie z Edwardem? Czy przeżyje? Czy będzie o nas pamiętał? Czy będzie tam szczęśliwy? Czy w końcu uda mu się uciec od Tanyi?
  Nie miałem pojęcia jak to się skończy.
  - Wracajmy. - Zadecydowałem.
  Skinęła tylko głową i puściła się biegiem w stronę domu. Pobiegłem za nią. Nie mogłem jej dogonić. Była szybsza. W końcu jest jeszcze nowo narodzoną, choć jej oczy nie rażą już czerwienią. Niedługo będzie wyglądała zupełnie normalnie.
  Cieszył mnie ten fakt. W końcu będę mógł wychodzić z nią w biały dzień na ulicę. Oczywiście, będzie musiało być pochmurnie, ale cóż to będą za spacery, kiedy nikt nie będzie na nas czekał, a po powrocie śmiał się z naszych myśli?


Esme:


  Biegłam ile sił w nogach. Mijałam drzewa z wielką sprawnością. Nie mogłam uwierzyć, że przy takiej prędkości przychodzi mi to tak łatwo. Powinnam wpadać w każde drzewo po kolei, a ja je zwinnie wymijam.
  Nadal cały czas myślałam o Edwardzie. Dlaczego? To nie mogło być przez Tanyę. Przecież jej zaloty trwały już od dawna. A gdy ja się pojawiłam... Nagle postanowił uciec. Nie chciałam tak myśleć, ale to mi się cały czas nasuwało do głowy. A co jeśli uciekł przeze mnie? Dlaczego to zrobił? Czym ja mu zawiniłam? Czy byłam aż taka okropna?
  Zacisnęłam powieki i specjalnie wbiegłam w wielkie drzewo mając nadzieję, że mnie to zaboli, ale nic z tego.
  Drzewo rozpadło się na małe kawałeczki, a jego liście powoli opadały na ziemię, ale mnie to nie bolało. A tak bardzo tego chciałam. Dlaczego musiałam mieć tak twardą skórę? Dlaczego musiałam być tak silna?! Tak bardzo mnie to teraz denerwowało.
  W końcu stanęłam na progu mieszkania. Powoli weszłam do środka. Podeszłam do regału z książkami i agresywnie wyrwałam jedną z miejsca. Zaczęłam ją czytać, lecz nic nie wchodziło mi do głowy. W mojej głowie brzmiało tylko jedno imię i odbijało się jak słowo wypowiedziane w pustym pokoju.
  Edward...
  Edward...
  Edward...
  Po chwili zaczęło tworzyć się coś innego.
  Edwardzie, wróć!...
  Edwardzie, wróć do nas!...
  Edwardzie, nie odchodź!
  Nie mogłam tego znieść. Zamknęłam książkę i rzuciłam nią o dywan. Wściekła postanowiłam zatopić ból w pracach domowych. Wyciągnęłam wszystko co potrzebne do wysprzątania i zaczęłam ścierać szafki. Zastanawiałam się gdzie jest Carlisle. Właśnie wtedy, gdy to pomyślałam otworzyły się drzwi.
  - Przepraszam, że kazałem ci czekać. Zastanowił mnie huk w lesie, a potem zobaczyłem roztrzaskane drzewo. Zdziwiło mnie to.
  - To byłam ja. - Poinformowałam go nie przestając pucować szafek.
  - Ty? Ale jak to? Przecież powinnaś je ominąć?! - Mówił zdziwiony.
  Carlisle starał się zachowywać naturalnie, ale w jego głosie dostrzegałam tylko smutek.
  - Chciałam, aby nareszcie mnie coś zabolał! - Uświadomiłam mojego ukochanego.
  Podszedł do mnie i chwycił w talii. Odwróciłam się do niego przodem, a on złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Przywarłam do niego całym ciałem. Chciałam go więcej, ale... Odepchnął mnie od siebie... Nie... On raczej sam się odsunął.
  - Przepraszam. Nie mogę. Nie toleruję tego przed ślubem. - Uświadomił mnie wpatrując się w podłogę.
  - Och, przepraszam. Nie wiedziałam. - Byłam zawstydzona. Czułam się dziwnie wiedząc, że zrobiłam coś głupiego.
  - To nie twoja wina. - Uśmiechnął się ponuro, co tylko przypomniało mi o Edwardzie...

_________________________________________

I jak wam się podobało? Komentujcie.
Przepraszam za długą nieobecność, ale jak wspominałam w poprzednim rozdziale byłam na koloni na prawie dwa tygodnie.

sobota, 14 lipca 2012

Rozdział 11

Esme:


  Wydawało mi się, że śnię, że... sen to było dla mnie nawet za dużo. Myślałam, że umarłam i, że trafiłam do raju... A może trafiłam do piekła? I teraz nękają mnie wizjami Carlisle wyznającego mi miłość? Sama nie wierzyłam w to co dzieje. Przetarłam z niedowierzaniem oczy, ale wszystko było jak wcześniej.
  Miałam jeszcze jedną opcję. Moja wyobraźnia mogła popłatać mi figle, ale czy to było w ogóle możliwe? Wolałam to sprawdzić, ale jak? Gdybym zapytała go "co?" to co by sobie o mnie pomyślał? Jednak wolałam za wszelką cenę dowiedzieć się, czy to nie był wymysł mojej wyobraźni.
  Otworzyłam usta, ale zanim zaczęłam mówić spojrzałam na Edwarda. Energicznie pokręcił głową, więc.. Cóż. Carlisle naprawdę powiedział, że mnie kocha. Jak bardzo chciałam odpowiedzieć mu "ja ciebie też kocham", ale nie wiedziałam na co stać teraz mój głos.
  Odchrząknęłam i spojrzałam mojemu ukochanemu w oczy. Postanowiłam się w końcu odważyć. Nie byłam pewna co czuję. Wstrząsną mną ogromny dreszcz, ale go zignorowałam. W końcu musiałam coś powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech marząc, żeby głos mi nie zadrżał.
  - Ja... Ja również cię kocham! - Pomimo chwili wahania wyszło mi całkiem nieźle. Rzuciłam się mu w ramiona i poczułam, że moje oczy robią się suche. To uczucie nie należało do przyjemnych, ale dla mnie najważniejsze było to, że stałam teraz w objęciach ze swoim ukochanym. Czy to na pewno była prawda? Czy Charles mnie może zabił, lub jestem nieprzytomna i widzę takie rzeczy? Nie. To musiała być rzeczywistość. Carlisle przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, co błędnie zinterpretowałam i przycisnęłam go do siebie mocniej. Słyszałam jego cichy śmiech. Zacisnęłam oczy z nadzieją, że już nigdy mnie nie puści, ale właśnie w tej sekundzie odsunął się ode mnie.
  Nie byłam pewna co robi, ale tłumaczyłam sobie, że wieczność bez ruchu nie jest najlepszym rozwiązaniem. Myślałam, że Carlisle ma zamiar wrócić do codziennych czynności, ale tak nie było. Spojrzał mi głęboko w oczy. W jego samych widziałam szczęście. Uśmiechał się do mnie promiennie, aż w końcu zaczął się zbliżać.
  Jego usta były coraz bliżej moich i nareszcie się spotkały. Pocałował mnie czule. Wplotłam palce w jego włosy nie chcąc, żeby ta chwila się kończyła. Carlisle objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Przywarłam do jego muskularnego ciała. Wydawało mi się to takie nadzwyczajne. Jakbym zamknęła słońce w mojej pięści. Ukochany pogładził mnie po policzku. Spostrzegłam, że Edward wyszedł. Pewnie nie chciał się przyglądać tej scenie. Nie wiem co nim kierowało, ale mnie to nie obchodziło. Ważniejsze było dla mnie to co czuł jego ojciec.
  Carlisle oderwał się ode mnie. Poczułam się, jakby wyrwał mnie z najpiękniejszego snu w moim życiu w najciekawszym jego momencie. Przytuliłam go jak dziecko, które rozpaczliwie próbuje zasnąć, żeby sen powrócił.
  - Esme... - szepnął mi do ucha.
  - Tak? - spytałam równie cicho jak on.
  - Jest siódma trzydzieści, a do pracy mam na ósmą.
  Błyskawicznie znalazłam się na kanapie. Straciłam rachubę czasu. Dopiero teraz zostałam uświadomiona o tak ważnej rzeczy, choć w sumie... Dla mnie nie była nic warta. Czas mógł się zatrzymać, lub przyspieszyć. Obym tylko miała Carlisle.
  - Przepraszam. - Powiedziałam.
  - Za co? - Spytał zdezorientowany.
  - Masz pracę i obowiązki. Nie powinnam była cię zatrzymywać. - Usiadł obok mnie.
  - Mam jeszcze trzydzieści minut. Chciałem cię tylko uświadomić. Nie wiedziałem, że tak to odbierzesz. To ja powinienem cię przeprosić. A więc przepraszam.
  - Ależ nie masz za co. - Odpowiedziałam pewna swoich słów.
  - To ty nie masz za co. - Dodał z uśmiechem, po czym spojrzał na zegarek. - Chyba czas na mnie.
  Pocałowałam go namiętnie na pożegnanie, po czym założył płaszcz i wyszedł.


Carlisle:

  W końcu odważyłem się powiedzieć Esme co do niej czuję. Do tego jeszcze ona czuje to samo. Ach, czy mógłbym być szczęśliwszym człowiekiem? Czy w ogóle istnieje ktoś szczęśliwszy? Przechodziłem się powoli po ulicach tego wspaniałego miasteczka. Zawsze widziałem je tylko jako zachmurzone, a teraz dostrzegłem niewidoczne słońce, które sprawiało, że byłem szczęśliwszy.
  Na co dzień poważny doktor Cullen przeskakujący przez kałużę. Ludzie patrzyli na mnie, jakbym zwariował, ale nie obchodziło mnie to. W końcu stanąłem przed szpitalem. Wszedłem do środka i ściągnąłem płaszcz.
  - Witajcie... - Zwróciłem się do pielęgniarek, które stały opierając się o ścianę i wykorzystywały chwilę wolnego czasu na rozmowę.
  Gdy się do nich zwróciłem zarumieniły się, a ja uśmiechnąłem się promiennie.
  - Dzień dobry. - Odpowiedziały chórem.
  Następną osobą, którą spotkałem był mój drogi przyjaciel doktor Nelson.
  - Witaj, Nelsonie. - Skłoniłem się w jego stronę z uśmiechem.
  - Witaj. - Odpowiedział niski mężczyzna z kilkudniowym, siwym zarostem. Na jego głowie przedzierała się już łysina. Do tego jego wzrost równy metr pięćdziesiąt dziewięć i otyłość.
  Wszedłem do swojego gabinetu i uśmiechu z twarzy nie ściągnęły mi nawet trzy stery papierów do uzupełnienia. Z uśmiechem zabrałem się do pracy.

  Po kilku godzinach dzień roboczy dobiegł końca. Mogłem wyjść i wrócić do domu... Do Esme. Wracałem tak samo jak rano. Znów nie udało mi się uniknąć zdziwionych spojrzeń. Teraz moje życie nabrało sensu. Zawsze miałem Edwarda... I tylko Edwarda. Przecież on miał swoje życie. Wracanie do niego, było jak... Wracanie do syna, którego matka ni żyje. W sumie byłem blisko. Tylko Edward nie do końca był moim synem, ale teraz wracałem do jednej rodziny. Znalazłem kogoś dla siebie, ale... Jak na razie jest tylko siostrą Edwarda.
  To się będzie musiało zmienić. Zbyt bardzo ją kocham, by żyć z nią jak z córką. Ja ją po prostu kocham i nie potrafię inaczej.
  Wszedłem do domu z wielkim uśmiechem na twarzy. Spojrzałem na mojego syna i jego siostrę... Chyba powinniśmy to zmienić, ale... Nie wiem. Jak na razie nie chcę się zadręczać takimi problemami. Chcę się cieszyć każdą chwilą z moją ukochaną.
  Podszedłem do Esme i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Spostrzegłem, że własnie czytała.
  - Co czytasz? - Spytałem.
  - Dama Kameliowa. - Odpowiedziała.
  Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem. Nie odrywała wzroku od lektury, ale w końcu zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie.
  - Jak było w pracy?
  - Hm... Nie było prawie żadnych nowych pacjentów. Tylko dziewczynka z wysoką gorączką i chłopak ze złamaną nogą. - Poinformowałem ją.
  Usłyszałem jak ktoś zbiega po schodach. Edward pędził z prędkością światła. Nie byłem pewny co robi. Obok kanapy jakaś kartka nie opadła jeszcze na ziemię. Złapałem ją w locie i przeczytałem.

Edwardzie!
Może i nie czujesz do mnie tego, co ja do ciebie, ale potrzebuję cię. Nie mogę bez ciebie żyć.  Przyjadę do ciebie. Chcę się spotkać i porozmawiać. 
Proszę, nie odrzucaj mnie!

  Na początku nie do końca wiedziałem, kto mógł napisać coś takiego, ale nie minęła nawet jedna stutysięczna sekundy, kiedy zrozumiałem, że była to Tanya. Miała bardzo ładny charakter pisma, ale nie czas teraz na takie przemyślenia. Wyparowałem z mieszkania biegnąc za moim synem. Esme zrobiła to samo. 
  Wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans go dogonić. Edward jest szybszy i wystartował wcześniej.
  Zatrzymaj się, proszę. Pomyślałem.
  Po jakichś pięciu minutach go dogoniłem.
  - Po co?! - Warknął.
  - Dlaczego uciekłeś? - Spytałem.
  - Nie chcę się z nią spotkać. Mam tego dość! Ona nie rozumie?! Nie kocham jej! Nie chcę jej! Nie wrócę do was, bo wiem, że dopóty, dopóki tam jestem ona będzie mnie nachodzić, będzie dzwonić! Nie chcę czegoś takiego! Nie jestem człowiekiem! Moi rodzice nie żyją! Nic mnie tu nie trzyma! - Wrzeszczał.
  Jego słowa zabolały. Nie byłem dla niego ojcem...

______________________

Jak wam się rozdział podoba? Czego się spodziewacie dalej? Komentujcie!

P.S. Kolejny rozdział będzie dodany za ok. 2 tygodnie, bo wyjeżdżam na kolonię. Nie zapomnijcie o moim blogu!

czwartek, 12 lipca 2012

Rozdział 10

Piosenka: Lana Del Rey - Summertime sadness


Esme:


  - Edwardzie, proszę cię! Nie rób mi tego! - Krzyczała Tanya schodząc za nim z góry.
  Na szczęście zapadła niedziela. Wampirzyca miała wyjechać właśnie dzisiaj. Mimo wszystkiego bardzo się z tego powodu cieszyłam. Ten okropny wzrok, niczym sztylety miał wreszcie wyjechać lustrować inne przypadkowe ofiary.
  - Czego!? Nie mówić ci prawdy? - Zatrzymał się i położył na jej ramionach ręce. - Tanyo! Ja cię nie kocham! - Wykrzyczał.
  Nawet nie zauważyli mojej obecności. W sumie to się temu nie dziwiłam. Tanya, która próbuje przekonać Edwarda do miłości do niej i Edward przekonujący Tanyę, że jest zupełnie odwrotnie. Ech, to jest nie do zniesienia.
  Starałam się tym wszystkim nie przejmować, ale to było trudne. W końcu usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami.
  - Ygh! - Warknęła wampirzyca i zacisnęła pieści.
  Słyszałam za sobą wyraźne kroki... Coraz głośniejsze.
  Tup, tup, tup...
  - To przez ciebie! - Usłyszałam miodowy głos Tanyi.
  Aż się poderwałam z fotela. Odskoczyłam do tyłu i patrzyłam na nią zdezorientowana.
  - Co przeze mnie!?
  - On mnie nie chce przez ciebie!
  - Dlaczego?! - Spytałam wściekła. Nie mogłam zrozumieć o co chodzi. Stanęłam w pozycji gotowej do skoku, na co wampirzyca odpowiedziała mi głośnym śmiechem.
  - Zmąciłaś mu w głowie! I teraz mnie nie chce! - Wrzeszczała.
  Chciałam się jakoś bronić, przed tą lawą słów. Każde z osobna raniło mnie na swój sposób. Jak mogła mnie obwiniać o coś takiego?! Przecież ja nigdy nie myślałam o Edwardzie... Jako o mężczyźnie, którego mogę i chcę pokochać. Zawsze był dla mnie jak syn. Jak syn, który stracił życie... Przez ojca. Przez własnego ojca, który bił mnie i popychał, kiedy w moim brzuchu było to maleństwo.
  Spojrzałam na swój brzuch... Był... Płaski. Nikogo tam nie było. Teraz miałam wyłącznie brata - Edwarda. A do tego zakochałam się w naszym przyszywanym ojcu. Moje oczy niespodziewanie zaczęły robić się suche.
  Wampirzyca nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Już nie piorunowała mnie wzrokiem, tylko pałała zdziwieniem, ale chyba nie chciała dać za wygraną. Wróciła do poprzedniej, wściekłej, pozycji i warknęła głośno. Znów jej wzrok przeszywał każdą część mojego ciała.
  - Teraz żałujesz, że go poderwałaś, co?! Uwierz mi, że teraz powinnaś wybrać śmierć, bo zabiję cię w męczarniach! - warknęła i rzuciła się na mnie. Stałam bez ruchu. Nie mogłam nic zrobić. Gdybym była człowiekiem - upadłabym - ale jestem wampirem. Jestem jak kamień, więc trzymałam się na nich.
  W końcu zawładnęła mną agresja, smutek i rozpacz, ale to pierwsze było najsilniejsze. Postanowiłam stanąć do walki z Tanyą. Wiedziałam, że jestem silniejsza, więc od razu uderzyłam ją z całej siły w brzuch. Wampirzyca ugięła się z bólu. Wymierzyłam cios w twarz, że aż wylądowała na kanapie. Wyszczerzyłam kły i z moich ust dobył się charkot. Stanęłam  w pozycji bojowej i przyglądałam się wstającej Tanyi.
  Byłam z siebie dumna. Chciałam ją zabić. Teraz. Teraz miało się zakończyć jej długie życie, ale nie potrafiłam się ruszyć. Coś ściskało mi ręce trzymając je w tyle. Za to spostrzegłam, że Edward przygwoździł mojego wroga do ściany, z czego ona bardzo się cieszyła.
  - Rzuciła się na mnie. - Powiedziała z obrzydzeniem.
  Po usłyszeniu tego kłamstwa wyrywałam się trzymającej mnie sile, ale musiałam zrozumieć, ze nie mogę. Zrobiłabym to bez problemu, ale musiałam się opanować.
  Pomyślałam o Carlisle. Pewnie to on mnie trzymał.
  - Już dobrze. - Powiedziałam cicho.
  - Cóż za bezczelność! Ot tak sobie mnie zaatakowała, a ja jej nic nie zrobiłam.
  Zacisnęłam pięści i wdychałam i wypuszczałam powietrze, żeby się uspokoić. Powiesiłam ręce na szyi Carlisle.
  Spostrzegłam, że obydwoje spoglądają na Tanyę z niedowierzaniem.
  - Jak było, Esme? - Spytał mój przyszywany brat akcentując moje imię.
  - Gdy wyszedłeś... Tanya zarzucała mi, że to przeze mnie ją odrzucasz, że przeze mnie nie jesteście razem. - Chyba nie powinnam mówić o tym, że myślałam o moim zmarłym synku... Za późno, on już to wie. Odchrząknęłam i zaczęłam mówić dalej. - Potem ona rzuciła się na mnie. Chciałam się bronić, ale... Zaatakowałam. Nie mogłam inaczej. Czułam, że nie jestem sobą i chcę ją zabić... Ale chciałam się powstrzymać. Nie potrafiłam. Przepraszam.
  - I do tego jeszcze kłamie! - Zarzekała się Tanya.
  Edward posłał jej wściekłe spojrzenia, a Carlisle mnie już puścił.
  - Przepraszam. - Powiedziałam cicho, ale wiedziałam, że mnie usłyszą.


Carlisle:


  Biedna Esme. Edward leciutkim skinięciem głowy poinformował mnie o tym, że Esme mówiła prawdę. Jak Tanya mogła tak kłamać? Wydawało mi się, że jest spokojną, opanowaną i co najważniejsze prawdomówną kobieta, ale jakże się myliłem.
  Ot tak sobie wymyśliła, że moja ukochana uwiodła Edwarda. Nie dziwię się Esme, że ją zaatakowała, poza tym jest nowo narodzoną.
  Przynajmniej ona zachowała klasę i, pomimo że nie była winna całego zajścia przeprosiła wampirzycę, która miała ją od dziś znienawidzić. W jej oczach widać było to jak na dłoni. Idealne usta wykrzywiły się w grymasie zniesmaczenia, pewnie dlatego, że uwierzyliśmy Esme.
  - Chyba muszę już jechać. - Mruknęła Tanya.
  Edward zniknął na chwilę. Słychać było tylko jego wiatr. Moje wyczulone uszy podchwyciły jeszcze kroki. Po chwili Edward stał przed wampirzycą  z zapełnioną walizką.
  - Proszę. - Powiedział z uśmiechem. 
  No cóż... Pomimo tego, że dał jej do zrozumienia, że chce, żeby wyszła, a to nie było dobre, roześmiałem się.
  - Pamiętaj, że jeśli będziesz chciał spędzić choć trochę czasu z prawdziwą kobietą, to do mnie zadzwoń. - Szepnęła do Edwarda i pocałowała go w policzek. Nie zdążył odskoczyć.
  - Żegnaj, Carlisle. - Rzekła.
  Do tego spiorunowała Esme wzrokiem i wyszła. Moja ukochana spojrzała na mnie zatroskana. 
  - Nie przejmuj się. - Powiedziałem próbując ją pocieszyć, choć nie pomogło.
  - Czy... Ona mnie nie lubi. - Stwierdziła. 
  - Nie przejmuj się. Ona taka jest.
  Wtuliła głowę w moją koszulę. Czułem się cudownie. Trzymałem w ramionach przepiękną Anielicę. Edward się zaśmiał i pokręcił teatralnie głową.
  - Powiedz to na głos. - Zażądał cicho  Edward.
  Skinąłem głową.
  - Esme, chcę ci coś powiedzieć. - Oderwała się od mojego torsu i spojrzała mi w oczy.
  - Tak? - Spytała cieniutkim głosikiem.
  - Esme... Esme, ja cię kocham. - Wyznałem.


________________________________________________


Jak wam się podoba rozdział? Co o nim sądzicie? Czego spodziewacie się w kolejnych? Komentujcie! Bo to daje mi wenę! Proszę was!

sobota, 7 lipca 2012

Rozdział 9

Carlisle:


  Chyba najbardziej z całej mojej rodziny cieszyłem się z przyjazdu Tanyi. Edward nawet nie ukrywał swoich uczuć. Chodził wykrzywiony, ale dla wampirzycy nie stanowiło to problemu. Od razu do niego podeszła z wielkim uśmiechem. Po drodze "odruchowo" poprawiła włosy. Chciała wyglądać jak najlepiej. W końcu stanęła przed moim synem i wpatrywała się w niego z uśmiechem od ucha, do ucha obnażając wszystkie zęby.
  Usiadłem obok Esme. Sukienka Tanyi zaczęła komponować z wiatrem... Jakim wiatrem!? Ach, okno było otwarte. Zaśmiałem się ciszej od szmeru. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Dla Tanyi liczył się tylko Edward. Edward zaś spoglądał na Esme wzrokiem łaknącym pomocy. Za to Esme wpatrywała się w nich pytająco.
  Dziewczyna czekała aż mój syn zacznie rozmowę, lecz musieliby tak stać całą wieczność, żeby to się stało. W końcu postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
  - Witaj, Edwardzie. - Podała mu dłoń, którą on niechętnie uścisną. Moja ukochana spojrzała na mnie pytająco. Położyłem palec na ustach i nadal przyglądałem się zmaganiom przyjaciółki.
  - Witaj. - Odpowiedział oschle.
  Dobrze wiedziałem, że nowy członek naszej rodziny nie do końca rozumie, co się dzieje. Powinienem jej wszystko wytłumaczyć, ale to nie jest najlepszy moment.
  - Widzę... Że jeszcze nie znalazłeś sobie wybranki serca. - Powiedziała nieco skrępowana. Splotła ręce z tyłu.
  Wtedy, najwidoczniej, Edwardowi przyszedł do głowy pomysł. Spojrzał na Esme z nadzieją, ale skarciłem go wzrokiem. Zasmucony wpatrzył się w ziemię.
  - Najwidoczniej nie. - Odrzekł.
  Pogadaj z nią chwilę, a potem przejmę pałeczkę, pomyślałem wiedząc, że to usłyszy. Uniósł głowę spoglądając na mnie z nadzieją.
  - Ych... - Chciała chyba coś powiedzieć, ale ugryzła się w język.
  - A ty? Znalazłaś swoją drugą połówkę? - Spytał z wiele większym entuzjazmem niż wcześniej.
  - Nie... - Powiedziała, przy czym pokręciła przecząco głową.
  Nie wyglądała na smutną, lecz miała nadzieję. Spojrzała na Esme jak na konkurencję. Zdziwiło mnie to jej podejście, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć zwróciła się do Edwarda.
  - Dawno mnie tu nie było... Może pokarzesz mi okolicę? - Spytała z uśmiechem kołysząc się na nogach.
  Stłumiłem śmiech. Edward spojrzał na mnie zszokowany, ale ja tylko skinąłem głową.
  To tylko spacer, po powrocie będziesz miał spokój, pomyślałem wiedząc, że mnie usłyszy. T
  Tanya zmierzyła w stronę drzwi. Mój syn z niechęcią poszedł za nią. Esme odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie pytająco.
  - Tanya jest zakochana w Edwardzie, ale bez odwzajemnienia. Próbowała już chyba wszystkiego, żeby go poderwać, ale on jest odporny na jej zaloty. Dla niej weekend z tą wampirzycą, to trzy dni męki. - Wyjaśniłem.
  Moja ukochana się tylko zaśmiała. Jaki ona miała piękny uśmiech. Te dołeczki w policzkach tylko dodawały jej uroku. Chciałem, żeby była moja. Żeby mnie pokochała, tak jak ja pokochałem ją.
  Dotknąłem jej pięknych, brązowych włosów. Dobrze wiedziała, że się w nią wpatruję. w końcu siedziała na przeciw mnie i do tego od czasu do czasu spoglądała mi w oczy. Zdziwiła się, gdy bawiłem się jednym z kosmyków, który opadał na jej twarz. Zakrywał jej oczy. Jej piękne, rubinowe oczy, w których można było utonąć. Najczęściej przemawiało przez nią szczęście, ale jak każdy miała chwile słabości.
  Drzwi się otworzyły. Edward i Tanya wrócili. Odsunąłem się od Esme i czekałem aż wejdą do salonu.
  - Edwardzie, pokażesz mi swój pokój? - Spytała z nadzieją wampirzyca.
  - Teraz nie mogę.
  - A zagrasz dla mnie na pianinie?
  - Jestem zajęty, Tanyo.
  - Proszę, proszę. Edwardzie!
  Biegała za nim przez pokój nie zwracając uwagi na nas. Zacząłem mu współczuć. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że kobieta może gonić znudzonego nią mężczyznę. Widać Tanya była tak zdesperowana, że zrobiłaby wszystko, żeby tylko Edward zwrócił na nią uwagę.
  - Zostaw mnie w spokoju. - Warknął.
  Wampirzyca zrobiła minkę proszącego psa, ale na moim synu nie zrobiło to wrażenia.
  - Edwardzie! Jeżeli mnie kochasz to musisz tutaj przyjść. - Powiedziała stanowczo.
  - Nie kocham cię. - Odpowiedział oschle.
  Och, jeszcze trzy dni tych kłótni. Esme tłumiła w sobie śmiech, ale zaraz przestała, bo Tanya spojrzała na nią jakby chciała ją zabić.
  Musiałem jakoś zareagować na to co się tutaj działo.
  - Przestańcie! - Powiedziałem.
  Spojrzeli na mnie, jakbym spadł z Księżyca.. Nie... Jakbym się nagle pojawił. Przez tą całą ich "rozmowę" w ogóle mnie nie zauważyli. No cóż.
  - Tanya... Opowiedz nam co u twoich sióstr.
  Dziewczyna usiadła zawiedziona, a Edward wykorzystał tą chwilę wybiegając na górę.
  Wampirzyca przez jakiś czas opowiadała co się dzieje w jej rodzinie. Nie słuchałem tego do końca. Dla mnie liczyła się tylko Esme, ale ona była raczej wsłuchana w słowa nowo poznanej kobiety.
  Obiecałem Edwardowi, że będzie miał przez jakiś czas spokój. Nie wiedziałem ile Tanya usiedzi przy nas.

Esme:


  Siedząc i rozmawiając z Tanyą miałam wielką ochotę uciec do Edwarda pod byle jakim pretekstem. Świdrowała mnie wzrokiem, tak, że jakby można było w ten sposób zabić, to na pewno bym już nie żyła.
  Nie rozróżniałam nawet słów, które wypowiadała. Czułam się źle, kiedy tak się gapiła. Nie próbowała nawet się z tym chować, tylko ot tak się we mnie wpatrywała odpowiadając na pytania Carlisle.
 
  Nareszcie Tanya przestała patrzeć na mnie jak na wroga. Ogólnie unikała spoglądania na mnie. Nienawidziłam, gdy ktoś traktował mnie jak złą osobę nie zamieniając ze mną ani słowa.
  - Wybaczcie, ale muszę porozmawiać z Edwardem. - Powiedziała wstając z miejsca. - Nie mogę uwierzyć, że powiedział mi tak prosto z mostu, że mnie nie kocha. Przecież ja dobrze wiem co on do mnie czuje, ale on to ukrywa. No cóż. W końcu będzie musiał skończyć z tym całym udawaniem.
  Wyszła z pokoju. Odetchnęłam z ulgą. Miałam teraz chwilę spokoju, ale usłyszałam dźwięki ich rozmowy z góry.
  - Edward, błagam cię! Porozmawiaj ze mną! Ja wiem, że mnie kochasz! Ja to wiem i tyle! Nie ukrywaj tego! Proszę cię! Proszę cię pocałuj mnie i powiedz, że chcesz ze mną spędzić resztę wieczności!
  - Nie ma mowy! Nie, nie i jeszcze raz NIE! Nie kocham cie! Nie rozumiesz tego!?
  Pokręciłam znacząco głową
  - Czy oni kiedyś przestaną? - Spytałam, a raczej poruszyłam ustami, żeby mnie nie słyszeli.
  Carlisle wzruszył ramionami. Chwyciłam się za głowę. Nie dość, że czekały mnie jeszcze dwa dni znoszenia zabójczego wzroku Tanyi to do tego ich kłótnie.
  Westchnęłam i przymknęłam oczy. Chciałam zasnąć. Wyłączyć się, ale jako wampir nie mogłam. No cóż. Jeszcze dwa dni tortur.

___________________________________________
Co sądzicie o rozdziale? Podoba się? Ciekawy? Nudny? Komentujcie, proszę. Waszych komentarzy jest coraz mniej, co mnie bardzo smuci. Chciałabym znać waszą opinię, więc jeśli:
Przeczytałeś = Skomentuj

wtorek, 3 lipca 2012

Rozdział 8

Carlisle:


  Czas, który spędzałem w pracy wolałbym spędzać z Esme. Musimy uzgodnić jak to będzie pomiędzy nami.  Kim ona miała być dla Edwarda... Kim miała być dla mnie? Kocham ją i zawsze będę ją kochał, więc dlaczego tak trudno wypowiedzieć mi to na głos? Może dlatego, że sam nie wiem co ona czuje do mnie. Mogłem tylko przypuszczać co czai się w jej głowie, lub... Nie, nie mógłbym jej tego zrobić. Jak coś takiego mogło mi wpaść do głowy? To są jej myśli, jej prywatne sprawy... Ale jednak czuję, że to będzie idealne rozwiązanie. Nie, nie mogę... Zapytać Edwarda, co czuje do mnie ta cudowna istota? Przecież... To by było wobec niej nie fair.
  Ułożyłem pedantycznie dokumenty. Te przejrzane i uzupełnione na jednej stronie mojego biurka, a te jeszcze nie gotowe po drugiej. Moim zadaniem na dzisiaj było sprawić, aby wszystko było po jednej stronie z napisem "gotowe".
  Zająłem się swoją pracą starając zapomnieć, o czym będę musiał porozmawiać po powrocie do domu.

  Ten czas mija teraz tak strasznie szybko. Teraz musiałem iść do swojego domu i uzgodnić z pozostałymi domownikami parę spraw.
  Wyszedłem powolutku z gabinetu. Chciałem przeciągać to jak najdłużej. Najlepiej uciekłbym, ale wiem, że nie mogę. Ech, boję się, że złamię Esme serce. Choć sam nie wiem co ona czuje, chcę żeby była szczęśliwa. Świerze powietrze rozwiało moje włosy. Uśmiechnąłem się szeroko i poszedłem w stronę mieszkania. Nie miałem daleko. Tak mi się przynajmniej wydawało. Spacer był teraz dla mnie świetnym wyjściem.
  Powoli zbliżałem się do moich bliskich. Krok po kroku. I kolejny. Och, jakoś zbyt szybko mijał ten czas. Jakby mu się gdzieś spieszyło, a mi wcale nie było spieszno. No cóż. I tak będę musiał się z tym zmierzyć.
  Z drugiej strony... To nic strasznego. Powiedzieć im jaką rolę będą pełnili w tej malutkiej rodzinie.
  Przyspieszyłem. Wolałem mieć już to wszystko za sobą. W końcu stanąłem twarzą w twarz z kołatką. Odetchnąłem głęboko i otworzyłem drzwi.
  - Już jestem - zakomunikowałem zatrzaskując dębowe wrota.
  Esme podbiegła do mnie z uśmiechem od ucha do ucha.
  - Witaj. - Powiedziałem.
  Wraz z jej optymizmem na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jak ona to robiła? Zawsze poprawiała mi humor, ale teraz przypomniałem sobie co miałem zrobić. Odetchnąłem ciężko. Esme spojrzała na mnie zmieszana. Gestem ręki wskazałem na kanapę w salonie.
  - Edward. - Powiedziałem. Nie podnosiłem głosu, bo wiedziałem, że usłyszy.
  Ani się nie obejrzałem a siedział przede mną. Esme usiadła obok niego.
  - Tak? - Spytał mój przyszywany syn.
  - Musimy... - Nie wiedziałem jak się wysłowić. - Esme musi zostać członkiem naszej rodziny. Najlepiej jeśli udawałabyś siostrę Edwarda.
 
Esme:


  - Dobrze. - Odpowiedziałam spuszczając głowę.
  Gdyby moje serce biło zapewne przełamało by się na pół. Chciałam wykrzyczeć te dwa słowa.
  Kocham cię, kocham cię, kocham cię!
  Chciałam, żeby o tym wiedział, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
  Edward spoglądał na mnie. Starał się ukryć rozbawienie, ale nie wychodziło mu to za dobrze. W końcu się opanował.
  Zadzwonił telefon. Carlisle poderwał się i w mgnieniu oka odebrał.
  - Halo? - Powiedział raczej odruchowo.
  - Cześć, Carlisle. Tu Tanya.
  - Witaj Tanyo.
  - Mam do ciebie prośbę.
  - Tak?
  - Moje siostry wyjechały, a przecież dawno się nie widzieliśmy. Zapraszam was do siebie.
  - To raczej będzie niemożliwe. Raczej wolałbym, abyś to ty zjawiła się u nas.
  - Hmm... Kuszące. Chętnie skorzystam z twojego zaproszenia.
  - No to czekamy na ciebie.
  Jak dobrze, że miałam taki wyczulony słuch. Carlisle nie będzie musiał mi potem tłumaczyć z kim rozmawiał i o czym. Ale będzie musiał mi opowiedzieć o tej tajemniczej Tanyi.
  - Zatem... Do zobaczenia.
  Doktor Cullen podszedł do nas.
  - Kto to...? - Zapytałam.
  - Tanya... i jej siostry. Kate i Irina. Mieszkają na Alasce. Są wegetarianami tak samo jak my. Zostały przemienione przez Sashę.
  Przez dwie godziny Carlisle opowiadał mi historię rodziny Denali. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś mógł być tak bezwzględny, żeby zmienić w wampira małe dziecko!

  Nie wiedziałam co z sobą począć. Błądziłam po pokojach pięknego mieszkania Cullenów... Teraz mogę powiedzieć, że to wszystko jest nasze. Jestem członkiem tej rodziny.
  Na mojej twarzy niespodziewanie pojawił się uśmiech. W mojej głowie pojawiło się jeszcze kilka innych myśli. Mniej przyjemnych.
  Sama nie wiedziałam, czy chcę wizyty tej Tanyi. Nie wiem kto to. Co powie gdy mnie zobaczy, jak zareaguje. Czy może Carlisle będzie wolał ją? A może po prostu będzie miła i sympatyczna? Kiedy się tutaj zjawi?

Tydzień później.

  Siedziałam wygodnie na kanapie wpatrując się w białą ścianę. Z zamyśleń wyrwało mnie... No właśnie... Co takiego? Poczułam coś. To nie był znajomy zapach do naszego domu zbliżał się ktoś nieznajomy. Byłam przerażona. Nie wiedziałam co mam zrobić.
  Wbiłam się mocniej w fotel, ale to było zachowanie godne pięciolatki. W końcu usłyszałam otwierające się drzwi. 
  - Witaj! - Powiedział mój ukochany. Zaczęłam się domyślać... Przybyła Tanya. W końcu mnie zobaczy. Będzie musiała się zdziwić.
  - Witaj. - Odpowiedział aksamitny głos.
  Weszli do salonu.
  Och, jakaż ona była piękna! Miała żółte włosy. Niemal pomarańczowe! Do tego te cudowne oczy o barwie płynnego złota. Miała pełne, czerwone usta. Pewnie niejedną kobietę wpędziła w kompleksy jej idealne ciało. 
  - Kto to!? - Spytała oburzona. - Postanowiłeś wychować wampira, żywiącego się ludzką krwią!?
  Przypomniało mi się, że moje oczy nadal miały kolor rubinu. Nic nie mówiłam. Wolałam poczekać aż przestanie krzyczeć.
  - Esme jest nowo narodzoną. Skoczyła z klifu. Była praktycznie nieżywa, więc ją przemieniłem.
  Poczułam się zawstydzona.
  Kobieta spojrzała na mnie z wywyższeniem.
  - Ech, ty i twoja wielkoduszność. - Zaśmiała się. - A gdzie jest Edward? 
  Zdawało mi się, że moje oskarżenia były bezpodstawne. Tanyi nie zależało na Carlisle'u, tylko na Edwardzie. Pewnie cieszy się z jej zalotów.
  Chłopak zszedł po schodach. Spojrzałam na niego. Pokiwał przecząco głową. O co mogło mu chodzić? Wskazał oczami na Tanyę. 
  Ach, tak! Nie był zadowolony z jej zachowania. Sama nie wiedziałam dlaczego to wszystko przychodzi mi tak trudno. Nie rozumiałam praktycznie nic. Wstałam z fotelu i zbliżyłam się do nieznajomej.
  - Witaj. Jestem Esme. - Uśmiechnęłam się. Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "nareszcie. Już myślałam, że się nigdy nie przedstawi", po czym się uśmiechnęła.
  - Tanya. - Oznajmiła podając mi dłoń.
  - Miło mi cię poznać. - Powiedziałam z grzeczności.
  Od dziecka uczono mnie jak się zachowywać, gdy się z kimś rozmawia.
  - Mi ciebie również. - Powiedziała wpatrując się w mojego przyszywanego brata.

___________________

Co sądzicie o rozdziale. Chcecie dalszych? Komentujcie, bo przez to mi wena rośnie!

czwartek, 28 czerwca 2012

Rozdział 7

Esme:


  Carlisle chciał, abym z nim była. Żebym była tutaj, blisko. Nie chciał, żebym odeszła. A może to z litości? Nie wiedziałam, ale moje szczęście stłumiło poczucie winy i smutek. Nie obchodziło mnie to kim jestem, ale to, że spędzę z Carlisle'm wieczność. Wiedziałam już co czuję. Kochałam go. Pomimo wszystkiego nie mogłam bez niego żyć.
  Po śmierci mojego męża powinnam płakać, rozpaczać, a ja zamiast się załamać zakochałam się. Ale nie wiedziałam, co on do mnie czuje. Nie mogłam nalegać, ani naciskać. To jego wybór. Wzruszyłam ramionami.
  Dopiero teraz dostrzegłam, że nie jestem sama. Carlisle patrzy na mnie pytająco, a Edward śmieje się jak opętany.
  - Oj, Esme, Esme. - Powiedział ledwo łapiąc powietrze.
  - Czy powiedziałam coś nie tak? - Spytałam zdziwiona.
  - Edward czyta w myślach. - Uświadomił mnie Carlisle.
  - Nie ładnie. - Pogroziłam palcem patrząc na Edwarda.
  - Nie kontroluję tego. - Oznajmił.
  Pokręciłam głową i zmierzyłam w stronę wyjścia?
  - Gdzie idziesz? - Spytał mój wybawca.
  - Poszukać trochę prywatności. - Spojrzałam znacząco na syna doktora.
  - Mam lepszy pomysł. - Uśmiechnął się i podszedł do mnie. Myślałam, że obejmie mnie w talii, ale przeszedł obok i otworzył mi drzwi.
  Na początku poczułam się jakby chciał, żebym wyszła, ale miał inne zamiary. Popędził mnie ręką, aż w końcu musiałam wyjść. Poszedł za mną.
  - Co masz zamiar zrobić? - Spytałam zaciekawiona.
  - Zapewne czujesz pieczenie w gardle. - Rzeczywiście. Miał rację. Chciałam to jakoś zaspokoić. - To przez głód. Musisz zapolować. - Powiedział nie czekając na moją reakcję.
  Skinęłam tylko głową. Schwycił mnie za nadgarstek i spojrzał wzrokiem mówiącym "Zaufaj mi." Pociągnął mnie lekko i biegliśmy do lasu.

  Zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam. Nie było nikogo, ani za mną, ani obok mnie. Krążyłam wkoło, ale nie widziałam nikogo. Przeraziłam się, ale potem poczułam kogoś. Był bardzo blisko. Carlisle. Znałam ten zapach. Stał tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz.
  - Jako nowo narodzona jesteś szybsza i silniejsza niż ja.
  - Przepraszam, nie wiedziałam. - Powiedziałam zdezorientowana.
  - Spokojnie. Zajmijmy się właściwymi rzeczami.
  Odwrócił się i poszedł w stronę lasu.
  - Carlisle, ja....
  - Cii... Patrz, a potem powtarzaj.
  I zniknął. Szukałam go wzrokiem, aż wreszcie się udało. Śledziłam uważnie każdy jego ruch. Poruszał się z wielką gracją.
  Zobaczyłam, że zmierza w stronę wielkiego tura. Zaatakował go zgrabnym ruchem, ale nie było to tak łatwe jak się zdawało. Zwierze zaczęło podrygiwać i bronić się przed ciosami, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
  Carlisle przewrócił tura na ziemię i zanurzył zęby w jego tętnicy. Po chwili podszedł do mnie z uśmiechem. Przetarł pedantycznie usta i powiedział:
  - Ty na razie zajmij się czymś mniej niebezpiecznym. Na przykład... - Zastanowił się chwilę. - Hmm... Lis.
  - Mam polować na lisa? - Zdziwiłam się.
  - Tak. - Uśmiechnął się i przeszedł kilka kroków dalej. - Tam. - Wskazał.
  Ruszyłam na zwierzę nie zwalniając tempa. Chwyciłam je mocno w talii i zanurzyłam zęby w jego tętnicy. Do mojego gardła dostał się cudowny płyn. Od razu przeszło pieczenie. Wszystko stało się inne. Dobrze wiedziałam co to za płyn i że właśnie zabijam lisa.
  Nagle nie miałam czego pić i odsunęłam się od zwierzęcia. Carlisle podbiegł do mnie i spoglądał na mnie od tyłu.
  - Nie wiedziałam, że to będzie takie dziwne. - Wyznałam nie odwracając się.
  - Wiem. - Położył ręce na moich ramionach.
  Chciałam na niego spojrzeć, więc odwróciłam się na pięcie.
  - Jesteś silna, wierzę w ciebie.
  - A jeśli znów... Znów komuś stanie się krzywda? - Spytałam. - Przeze mnie? - Dodałam.
  - Esme, pomogę ci! - Powiedział uśmiechając się do mnie.
  Nie wiedziałam, czy mam mu powiedzieć o tym co czuję? Czy może zachować to dla siebie? On mógł mieć już kogoś, ale nie tutaj. Ten ktoś mógł wyjechać.
 
  Wchodziliśmy właśnie do środka mieszkania, kiedy pojawiło się słońce. Wcześniej musiało być pochmurnie. Stałam w słońcu. Zamknęłam oczy i wystawiłam do niego twarz. Pozwoliłam, aby delikatne promienie pieściły moją skórę. Otworzyłam oczy po chwili i dostrzegłam coś błyszczącego. Spojrzałam na swoją rękę i aż odskoczyłam w tył.
  Byłam zaskoczona i dyszałam głośno. Gdyby moje serce biło zapewne dostałabym zawału, ale byłam bezpieczna. Cała błyszczałam. Wyglądałam jak choinka, obwieszona choinka. Nie! Wyglądałam jakby moje ciało było pokryte cekinami.
  Carlisle powstrzymywał śmiech. Dostrzegłam to i chciałam się dowiedzieć co się ze mną dzieje.
  - Czemu świecę? - Spytałam starając się, aby mój głos nie zadrżał. Chciałam wyglądać jak najbardziej naturalnie, ale to jak przed chwilą się zachowałam utrudniało mi przekonanie go, że nie dziwi mnie to, że moja skóra świeci.
  - My, wampiry świecimy w słońcu. - Uśmiechnął się.
  - A..., nie powinniśmy spłonąć? - Spytałam zaciekawiona.
  Zaśmiał się.
  - To tylko mit wykorzystywany w książkach. - Pociągnął mnie za sobą i weszliśmy do domu.

  Rozsiadłam się wygodnie na fotelu, a Carlisle krążył wokoło regałów.
  - Esme, muszę teraz jechać do pracy. Zostaniesz z Edwardem.
  Jego syn zjawił się jak na wezwanie.
  - Zostaniesz z Esme. - Zakomunikował mu.
  - Poradzę sobie. - Zaprzeczyłam.
  - Zostanę. I tak nie mam co robić.
  - Dobrze. - Carlisle skinął głową i wyszedł.
  - No to zostaliśmy sami. - Oznajmił syn doktora.
  - Tak. - Przytaknęłam.
  - Boisz się. - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Boisz się, że on ma inną, a twoje uczucia są zranione.
  Dopiero teraz przypomniałam sobie, że Edward czyta w myślach.
  - Tak.
  - On nikogo nie ma. Oprócz mnie, ale ja jestem jego synem. - Zaśmiał się.
  - Ale skąd mam wiedzieć, co on czuje? - Spytałam z rozżaleniem.
  Wskazał dłonią na siebie. Zlustrowałam go wzrokiem jakby miało to pomóc w zrozumieniu jego słów. Zauważył moje zakłopotanie, więc postanowił wytłumaczyć.
  - W jego myślach też czytam. - Wyjaśnił.
  - I czego się doczytałeś. - Spytałam opierając się.
  - Tego co u ciebie.
  Czyżby...? Nie, niemożliwe. Taki ktoś jak on nie może zakochać się w kimś takim jak ja! Nie zasługuję na niego.
  - Mylisz się. - Powiedział Edward.
  - Ale nie mam innego wyjaśnienia. - Zakomunikowałam.
  - Takie, że nie tylko ty go kochasz. Kochasz... Tak to właściwe słowo. A więc, nie tylko ty kochasz jego, ale on również kocha ciebie.
  Nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam się z nim kłócić. Powinien wiedzieć, że nie ma racji, ale... On wiedział wszystko najlepiej.

__________________________________
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Przepraszam, że jest taki... nijaki i dziwny. Mało czytelny i prawie niezrozumiały. No cóż. Tak właśnie piszę. Komentujcie!

sobota, 23 czerwca 2012

Rozdział 6

Esme:


  Myślałam, że jest dobrym i porządnym człowiekiem, a on próbuje mi wmówić, że jest wampirem. Co najgorsze. Chciał mnie przekonać, że ja też. Biegłam bardzo szybko, a moje włosy pięknie powiewały wraz z wiatrem.
  Chciałam płakać, lecz moje oczy zrobiły się suche. Jak to możliwe? Czy aż tak jestem pozbawiona uczuć!? Nie, to niemożliwe.
  Stałam naprzeciw mojego mieszkania. Wbiegłam po schodach, a przed drzwiami się zawahałam. Uniosłam lekko dłoń do góry i położyłam na klamce. Zastanawiałam się jeszcze kilka sekund, aż nareszcie ją przycisnęłam.
  Zobaczyłam Charlesa leżącego półprzytomnie na kanapie. Zrobiłam pierwszy, bezszelestny krok. Nie obudził się, więc trzasnęłam drzwiami. Zerwał się na równe nogi. Był taki zdziwiony, że ledwo się utrzymywał na nogach. Widziałam, że jest pijany.
  - Esme! Ty dziwko! Gdzie ty się podziewałaś!? Gdzieś ty była!? - wrzeszczał. Zaczął się do mnie zbliżać powolnym krokiem. Za chwilę miałam zostać ukarana za swoją nieobecność.
  - Ja...
  - Twoje oczy! Coś ty zrobiła! Gdzieś ty była!? - Bełkotał coś jeszcze pod nosem, ale nie zrozumiałam.
  W końcu stanął przede mną twarzą w twarz. Padł pierwszy cios. Zamknęłam oczy, lecz... Poczułam tylko lekkie klepnięcie.
  Rozluźniłam lekko powieki, by wyjrzeć co się dzieje. Mój mąż zaciskał zęby i rozmasowywał rękę. Zdziwiłam się tym. Nie czekał jednak długo. Wziął kolejny rozmach i zaatakował mnie zdrową ręką, lecz to nie był dobry pomysł. Nie wiem jak to było możliwe, ale skaleczył się w palec.
  Moje wszystkie dotychczasowe uczucia zlały się w tylko jedno. Głód. Cudowna woń dostawała się do moich nozdrzy. Nie wiedziałam co robię, ale było to złe. Stałam nieruchomo próbując się uspokoić, ale nic to nie dawało. W gardle czułam tylko palący ból. Coś co przypominało ogień. Zacisnęłam ręce w piąstki i bezmyślnie rzuciłam się na mojego męża.
  Powaliłam go na ziemię, a potem zanurzyłam zęby w czymś ciepłym... Cudownym. Wspaniały smak dostawał się do mojego przełyku. Zgasił pożar w moim gardle. Z zaciśniętymi oczami, łapczywie piłam napój. W końcu przestałam go czuć. Próbowałam wypić jeszcze kropelkę, ale nie było skąd.
  Rozluźniłam powieki i... Zobaczyłam, że mój mąż leży martwy na podłodze. Odskoczyłam. W jego ciele nie było ani jednej kropli krwi. Przeraziłam się. Zakryłam usta dłonią, lecz było coś na niej. Zacisnęłam ją, a dopiero potem rozluźniłam.
  Czerwony płyn zabrudził moją dłoń. Odsunęłam się kilka kroków w tył. Oczy miałam suche. Nie mogłam zrozumieć dlaczego.
  Co ja zrobiłam!? Jestem potworem! Zasługuję na śmierć! Nie powinnam żyć! Jestem zła. Poczułam coś twardego. Odwróciłam się i zobaczyłam ścianę.
  - Przepraszam. - Szepnęłam świadoma, że niczego tym nie zmienię. Patrzyłam nienawistnie na budynek, w którym kiedyś mieszkałam. Spojrzałam na łóżko. Zobaczyłam jak Charles mnie bił i robił inne rzeczy. Nie potrafiłabym nazwać tego po imieniu. To zbyt bardzo boli. Nie powinno.
  Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na drzwi wejściowe jak na zbawienie. Rzuciłam się do ucieczki i biegłam ile sił w nogach.
  Nie wiedziałam dokąd zmierzam. Chciałam poddać się własnej intuicji. Chciałam, aby moje ciało zabrało mnie tam gdzie pragnęłam być, choć teraz miałam mieszane uczucia.
  W końcu otworzyłam znajome mi drzwi. Dom Carlisle. Wparowałam do środka jak poparzona.

Carlisle:


  Siedziałem na fotelu i czytałem spokojnie książkę nie zdając sobie sprawy co robi Edward. Nagle wyczułem znajomy zapach. Esme. Na początku myślałem, że to tylko moja wyobraźnia. Cały czas o niej myślałem i zastanawiałem się, co się z nią dzieje.
  Ktoś wbiegł do domu. Od razu zerwałem się na równe nogi i w niecałą sekundę stałem przed tą osobą Cudowną twarz okryły włosy, ale ja i tak wiedziałem z kim mam do czynienia. Kobieta była załamana i przerażona. Podtrzymywała się o klamkę i oddychała ciężko.
  - Esme... - Szepnąłem.
  - Ja... Ja.... Ja zrobiłam coś strasznego! - Rzuciła mi się na szyję. Zaprowadziłem ją do salonu i posadziłem na fotelu. - Ja... Ja zabiłam Charlesa. - Jej oczy zrobiły się suche. Płakała.
  - Uspokój się, proszę.
  - A wiesz co jest najgorsze!? Ja nie mam skrupułów. Nawet nie zapłakałam.
  - Esme, wampiry nie płaczą. Ich oczy robią się suche.
  Kobieta wreszcie uniosła twarz i spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się do niej.
  - Opowiedz mi o tym. - Poprosiła.
  - Dobrze. A więc... Jak już mówiłem gdy wampir "płacze" jego oczy robią się suche. Widzisz... Teraz twoje oczy są czerwone, rubinowe. Tak wyglądają, gdy pijemy ludzką krew, ale jeśli przejdziesz na taką, hmm... Dietę? Jak ja, to zbiegiem czasu oczy zrobią się miodowe.
  - Jak twoje? - Spytała.
  Skinąłem głową.
  - Zapewne to wiesz jesteśmy nieśmiertelni...
  - Tak, a... jak było z tobą? - Spytała niepewnie.
  - Ja... Urodziłem się w tysiąc sześćset czterdziestym trzecim roku. Mieszkałem w Londynie z ojcem. Moja matka zmarła przy porodzie. - Esme spojrzała na mnie zdziwiona... Nie zrozumiałem tego, więc opowiadałem dalej. - Ojciec był bardzo szanowanym pastorem, choć i tak nikt nie wiedział, w czym się specjalizuje. Powiedział mi to przed śmiercią. Zabijał wampiry. - Spojrzałem na nią. Jej zdziwienie nie ustępowało. - Wiem, wiem co sobie myślisz. Łowca wampirów ma syna wampira, ale to nie było do końca tak.
  Po jego śmierci to ja miałem przejąć te obowiązki. W odróżnieniu od mojego ojca radziłem sobie świetnie. Znalazłem nawet siedzibę wampirów w kanałach. Razem z chłopami, którzy pomagali mi je zabijać. Postanowiliśmy spróbować wykonać postanowienie w nocy, kiedy chcieliby się pewnie pożywić.
  Towarzyszący mi mężczyźni byli przerażeni, ale nie dawali tego po sobie poznać. Ja starałem się za o zachować spokój. W końcu z kanałów wybiegła trójka wygłodniałych wampirów. Byli w opłakanym stanie, ale porwali się do ucieczki. Jakby się nas bali, ale przecież teraz wiem najlepiej, że daliby nam bez problemu radę. Rzuciłem się za nim w pościg, ale był za szybki, mimo że poruszał się ludzkim tempem nie mogłem go dogonić. Przeważał nad nim głód. W końcu nie mógł wytrzymać i zatrzymał się. Ukąsił mnie w rękę, ale podbiegli ludzie. Nie mógł zostać tam dłużej i po prostu uciekł. - Poczułem na chwilę ten straszny ból. - Byłem w pełni świadomy co się ze mną dzieje.
  Resztki sił wykorzystałem na doczołganie się do pewnej spiżarni. Przetrwałem tam swoje trzy dni przemiany. Gdy już cały ból minął został tylko jeden. Ten w gardle. Chciałem coś zjeść. Musiałem, ale ktoś na pewno by na tym ucierpiał. Próbowałem wielu rzeczy, ale przez to byłem tylko głodniejszy.
  Wyjechałem z miasta. Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy. Pewnego dnia spotkałem na swojej drodze stadko jeleni. Głód nie dawał za wygraną, więc zapolowałem na nie. Odkryłem, że zwierzęca krew daje tyle siły co ludzka. No może trochę mniej. - Uśmiechnąłem się. - Mogłem teraz żyć swobodnie. Przy ludziach. Nie obawiając się niczego. Po tych trzystu latach zapach krwi stał się dla mnie obojętny.
  - Chciałabym, aby ze mną też tak było - powiedziała moja słuchaczka.
  Uśmiechnąłem się do niej promiennie.
  - A co z Edwardem? - Zapytała.
  - Podczas wojny pracowałem w szpitalu. Panowała epidemia hiszpanki. Wtedy trafił tam Edward wraz z rodzicami. Jego ojciec zmarł wcześnie. Edward przeżył to bardzo boleśnie. Jego matka błagała mnie, żebym uratował jego życie. Chyba znała mój sekret. Teraz już się tego nie dowiem. Postanowiłem go uratować. Było to samolubne z mojej strony. Chciałem mieć towarzysz, więc odebrałem mu duszę...
  - Uratowałeś mu życie. - Przerwała mi Esme.
  - Może tak, ale nie mogłem wiedzieć, czy pragnie właśnie tego. Edward zamieszkał ze mną i przeszedł na moją dietę. Został moim przyszywanym synem. Cieszę się, że mam kogoś takiego jak on.
  - A co ze mną? - Spytała niepewnie.
  - Esme, jeśli tylko chcesz, to zapraszam cię do siebie. - Powiedziałem jak najbardziej przekonująco.
  - Chcesz mnie tutaj? - Spytała niepewnie.
  - Tak! Pragnę żebyś została z nami.
  Esme podeszła do mnie i rzuciła mi się na szyję.

________________________________________

Jak wam się podoba rozdział? Jak dla mnie wyszedł dziwny. Szkoda, że jest tak mało komentarzy. Przez to nie chce mi się pisać i nie wiem, czy to dalej ma sens. Chcę tylko, żebyście skomentowali, kiedy przeczytacie. Przecież Anonimy też mogą komentować. Bardzo was proszę!