czwartek, 28 czerwca 2012

Rozdział 7

Esme:


  Carlisle chciał, abym z nim była. Żebym była tutaj, blisko. Nie chciał, żebym odeszła. A może to z litości? Nie wiedziałam, ale moje szczęście stłumiło poczucie winy i smutek. Nie obchodziło mnie to kim jestem, ale to, że spędzę z Carlisle'm wieczność. Wiedziałam już co czuję. Kochałam go. Pomimo wszystkiego nie mogłam bez niego żyć.
  Po śmierci mojego męża powinnam płakać, rozpaczać, a ja zamiast się załamać zakochałam się. Ale nie wiedziałam, co on do mnie czuje. Nie mogłam nalegać, ani naciskać. To jego wybór. Wzruszyłam ramionami.
  Dopiero teraz dostrzegłam, że nie jestem sama. Carlisle patrzy na mnie pytająco, a Edward śmieje się jak opętany.
  - Oj, Esme, Esme. - Powiedział ledwo łapiąc powietrze.
  - Czy powiedziałam coś nie tak? - Spytałam zdziwiona.
  - Edward czyta w myślach. - Uświadomił mnie Carlisle.
  - Nie ładnie. - Pogroziłam palcem patrząc na Edwarda.
  - Nie kontroluję tego. - Oznajmił.
  Pokręciłam głową i zmierzyłam w stronę wyjścia?
  - Gdzie idziesz? - Spytał mój wybawca.
  - Poszukać trochę prywatności. - Spojrzałam znacząco na syna doktora.
  - Mam lepszy pomysł. - Uśmiechnął się i podszedł do mnie. Myślałam, że obejmie mnie w talii, ale przeszedł obok i otworzył mi drzwi.
  Na początku poczułam się jakby chciał, żebym wyszła, ale miał inne zamiary. Popędził mnie ręką, aż w końcu musiałam wyjść. Poszedł za mną.
  - Co masz zamiar zrobić? - Spytałam zaciekawiona.
  - Zapewne czujesz pieczenie w gardle. - Rzeczywiście. Miał rację. Chciałam to jakoś zaspokoić. - To przez głód. Musisz zapolować. - Powiedział nie czekając na moją reakcję.
  Skinęłam tylko głową. Schwycił mnie za nadgarstek i spojrzał wzrokiem mówiącym "Zaufaj mi." Pociągnął mnie lekko i biegliśmy do lasu.

  Zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam. Nie było nikogo, ani za mną, ani obok mnie. Krążyłam wkoło, ale nie widziałam nikogo. Przeraziłam się, ale potem poczułam kogoś. Był bardzo blisko. Carlisle. Znałam ten zapach. Stał tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz.
  - Jako nowo narodzona jesteś szybsza i silniejsza niż ja.
  - Przepraszam, nie wiedziałam. - Powiedziałam zdezorientowana.
  - Spokojnie. Zajmijmy się właściwymi rzeczami.
  Odwrócił się i poszedł w stronę lasu.
  - Carlisle, ja....
  - Cii... Patrz, a potem powtarzaj.
  I zniknął. Szukałam go wzrokiem, aż wreszcie się udało. Śledziłam uważnie każdy jego ruch. Poruszał się z wielką gracją.
  Zobaczyłam, że zmierza w stronę wielkiego tura. Zaatakował go zgrabnym ruchem, ale nie było to tak łatwe jak się zdawało. Zwierze zaczęło podrygiwać i bronić się przed ciosami, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
  Carlisle przewrócił tura na ziemię i zanurzył zęby w jego tętnicy. Po chwili podszedł do mnie z uśmiechem. Przetarł pedantycznie usta i powiedział:
  - Ty na razie zajmij się czymś mniej niebezpiecznym. Na przykład... - Zastanowił się chwilę. - Hmm... Lis.
  - Mam polować na lisa? - Zdziwiłam się.
  - Tak. - Uśmiechnął się i przeszedł kilka kroków dalej. - Tam. - Wskazał.
  Ruszyłam na zwierzę nie zwalniając tempa. Chwyciłam je mocno w talii i zanurzyłam zęby w jego tętnicy. Do mojego gardła dostał się cudowny płyn. Od razu przeszło pieczenie. Wszystko stało się inne. Dobrze wiedziałam co to za płyn i że właśnie zabijam lisa.
  Nagle nie miałam czego pić i odsunęłam się od zwierzęcia. Carlisle podbiegł do mnie i spoglądał na mnie od tyłu.
  - Nie wiedziałam, że to będzie takie dziwne. - Wyznałam nie odwracając się.
  - Wiem. - Położył ręce na moich ramionach.
  Chciałam na niego spojrzeć, więc odwróciłam się na pięcie.
  - Jesteś silna, wierzę w ciebie.
  - A jeśli znów... Znów komuś stanie się krzywda? - Spytałam. - Przeze mnie? - Dodałam.
  - Esme, pomogę ci! - Powiedział uśmiechając się do mnie.
  Nie wiedziałam, czy mam mu powiedzieć o tym co czuję? Czy może zachować to dla siebie? On mógł mieć już kogoś, ale nie tutaj. Ten ktoś mógł wyjechać.
 
  Wchodziliśmy właśnie do środka mieszkania, kiedy pojawiło się słońce. Wcześniej musiało być pochmurnie. Stałam w słońcu. Zamknęłam oczy i wystawiłam do niego twarz. Pozwoliłam, aby delikatne promienie pieściły moją skórę. Otworzyłam oczy po chwili i dostrzegłam coś błyszczącego. Spojrzałam na swoją rękę i aż odskoczyłam w tył.
  Byłam zaskoczona i dyszałam głośno. Gdyby moje serce biło zapewne dostałabym zawału, ale byłam bezpieczna. Cała błyszczałam. Wyglądałam jak choinka, obwieszona choinka. Nie! Wyglądałam jakby moje ciało było pokryte cekinami.
  Carlisle powstrzymywał śmiech. Dostrzegłam to i chciałam się dowiedzieć co się ze mną dzieje.
  - Czemu świecę? - Spytałam starając się, aby mój głos nie zadrżał. Chciałam wyglądać jak najbardziej naturalnie, ale to jak przed chwilą się zachowałam utrudniało mi przekonanie go, że nie dziwi mnie to, że moja skóra świeci.
  - My, wampiry świecimy w słońcu. - Uśmiechnął się.
  - A..., nie powinniśmy spłonąć? - Spytałam zaciekawiona.
  Zaśmiał się.
  - To tylko mit wykorzystywany w książkach. - Pociągnął mnie za sobą i weszliśmy do domu.

  Rozsiadłam się wygodnie na fotelu, a Carlisle krążył wokoło regałów.
  - Esme, muszę teraz jechać do pracy. Zostaniesz z Edwardem.
  Jego syn zjawił się jak na wezwanie.
  - Zostaniesz z Esme. - Zakomunikował mu.
  - Poradzę sobie. - Zaprzeczyłam.
  - Zostanę. I tak nie mam co robić.
  - Dobrze. - Carlisle skinął głową i wyszedł.
  - No to zostaliśmy sami. - Oznajmił syn doktora.
  - Tak. - Przytaknęłam.
  - Boisz się. - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Boisz się, że on ma inną, a twoje uczucia są zranione.
  Dopiero teraz przypomniałam sobie, że Edward czyta w myślach.
  - Tak.
  - On nikogo nie ma. Oprócz mnie, ale ja jestem jego synem. - Zaśmiał się.
  - Ale skąd mam wiedzieć, co on czuje? - Spytałam z rozżaleniem.
  Wskazał dłonią na siebie. Zlustrowałam go wzrokiem jakby miało to pomóc w zrozumieniu jego słów. Zauważył moje zakłopotanie, więc postanowił wytłumaczyć.
  - W jego myślach też czytam. - Wyjaśnił.
  - I czego się doczytałeś. - Spytałam opierając się.
  - Tego co u ciebie.
  Czyżby...? Nie, niemożliwe. Taki ktoś jak on nie może zakochać się w kimś takim jak ja! Nie zasługuję na niego.
  - Mylisz się. - Powiedział Edward.
  - Ale nie mam innego wyjaśnienia. - Zakomunikowałam.
  - Takie, że nie tylko ty go kochasz. Kochasz... Tak to właściwe słowo. A więc, nie tylko ty kochasz jego, ale on również kocha ciebie.
  Nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam się z nim kłócić. Powinien wiedzieć, że nie ma racji, ale... On wiedział wszystko najlepiej.

__________________________________
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Przepraszam, że jest taki... nijaki i dziwny. Mało czytelny i prawie niezrozumiały. No cóż. Tak właśnie piszę. Komentujcie!

6 komentarzy: