czwartek, 28 czerwca 2012

Rozdział 7

Esme:


  Carlisle chciał, abym z nim była. Żebym była tutaj, blisko. Nie chciał, żebym odeszła. A może to z litości? Nie wiedziałam, ale moje szczęście stłumiło poczucie winy i smutek. Nie obchodziło mnie to kim jestem, ale to, że spędzę z Carlisle'm wieczność. Wiedziałam już co czuję. Kochałam go. Pomimo wszystkiego nie mogłam bez niego żyć.
  Po śmierci mojego męża powinnam płakać, rozpaczać, a ja zamiast się załamać zakochałam się. Ale nie wiedziałam, co on do mnie czuje. Nie mogłam nalegać, ani naciskać. To jego wybór. Wzruszyłam ramionami.
  Dopiero teraz dostrzegłam, że nie jestem sama. Carlisle patrzy na mnie pytająco, a Edward śmieje się jak opętany.
  - Oj, Esme, Esme. - Powiedział ledwo łapiąc powietrze.
  - Czy powiedziałam coś nie tak? - Spytałam zdziwiona.
  - Edward czyta w myślach. - Uświadomił mnie Carlisle.
  - Nie ładnie. - Pogroziłam palcem patrząc na Edwarda.
  - Nie kontroluję tego. - Oznajmił.
  Pokręciłam głową i zmierzyłam w stronę wyjścia?
  - Gdzie idziesz? - Spytał mój wybawca.
  - Poszukać trochę prywatności. - Spojrzałam znacząco na syna doktora.
  - Mam lepszy pomysł. - Uśmiechnął się i podszedł do mnie. Myślałam, że obejmie mnie w talii, ale przeszedł obok i otworzył mi drzwi.
  Na początku poczułam się jakby chciał, żebym wyszła, ale miał inne zamiary. Popędził mnie ręką, aż w końcu musiałam wyjść. Poszedł za mną.
  - Co masz zamiar zrobić? - Spytałam zaciekawiona.
  - Zapewne czujesz pieczenie w gardle. - Rzeczywiście. Miał rację. Chciałam to jakoś zaspokoić. - To przez głód. Musisz zapolować. - Powiedział nie czekając na moją reakcję.
  Skinęłam tylko głową. Schwycił mnie za nadgarstek i spojrzał wzrokiem mówiącym "Zaufaj mi." Pociągnął mnie lekko i biegliśmy do lasu.

  Zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam. Nie było nikogo, ani za mną, ani obok mnie. Krążyłam wkoło, ale nie widziałam nikogo. Przeraziłam się, ale potem poczułam kogoś. Był bardzo blisko. Carlisle. Znałam ten zapach. Stał tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz.
  - Jako nowo narodzona jesteś szybsza i silniejsza niż ja.
  - Przepraszam, nie wiedziałam. - Powiedziałam zdezorientowana.
  - Spokojnie. Zajmijmy się właściwymi rzeczami.
  Odwrócił się i poszedł w stronę lasu.
  - Carlisle, ja....
  - Cii... Patrz, a potem powtarzaj.
  I zniknął. Szukałam go wzrokiem, aż wreszcie się udało. Śledziłam uważnie każdy jego ruch. Poruszał się z wielką gracją.
  Zobaczyłam, że zmierza w stronę wielkiego tura. Zaatakował go zgrabnym ruchem, ale nie było to tak łatwe jak się zdawało. Zwierze zaczęło podrygiwać i bronić się przed ciosami, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
  Carlisle przewrócił tura na ziemię i zanurzył zęby w jego tętnicy. Po chwili podszedł do mnie z uśmiechem. Przetarł pedantycznie usta i powiedział:
  - Ty na razie zajmij się czymś mniej niebezpiecznym. Na przykład... - Zastanowił się chwilę. - Hmm... Lis.
  - Mam polować na lisa? - Zdziwiłam się.
  - Tak. - Uśmiechnął się i przeszedł kilka kroków dalej. - Tam. - Wskazał.
  Ruszyłam na zwierzę nie zwalniając tempa. Chwyciłam je mocno w talii i zanurzyłam zęby w jego tętnicy. Do mojego gardła dostał się cudowny płyn. Od razu przeszło pieczenie. Wszystko stało się inne. Dobrze wiedziałam co to za płyn i że właśnie zabijam lisa.
  Nagle nie miałam czego pić i odsunęłam się od zwierzęcia. Carlisle podbiegł do mnie i spoglądał na mnie od tyłu.
  - Nie wiedziałam, że to będzie takie dziwne. - Wyznałam nie odwracając się.
  - Wiem. - Położył ręce na moich ramionach.
  Chciałam na niego spojrzeć, więc odwróciłam się na pięcie.
  - Jesteś silna, wierzę w ciebie.
  - A jeśli znów... Znów komuś stanie się krzywda? - Spytałam. - Przeze mnie? - Dodałam.
  - Esme, pomogę ci! - Powiedział uśmiechając się do mnie.
  Nie wiedziałam, czy mam mu powiedzieć o tym co czuję? Czy może zachować to dla siebie? On mógł mieć już kogoś, ale nie tutaj. Ten ktoś mógł wyjechać.
 
  Wchodziliśmy właśnie do środka mieszkania, kiedy pojawiło się słońce. Wcześniej musiało być pochmurnie. Stałam w słońcu. Zamknęłam oczy i wystawiłam do niego twarz. Pozwoliłam, aby delikatne promienie pieściły moją skórę. Otworzyłam oczy po chwili i dostrzegłam coś błyszczącego. Spojrzałam na swoją rękę i aż odskoczyłam w tył.
  Byłam zaskoczona i dyszałam głośno. Gdyby moje serce biło zapewne dostałabym zawału, ale byłam bezpieczna. Cała błyszczałam. Wyglądałam jak choinka, obwieszona choinka. Nie! Wyglądałam jakby moje ciało było pokryte cekinami.
  Carlisle powstrzymywał śmiech. Dostrzegłam to i chciałam się dowiedzieć co się ze mną dzieje.
  - Czemu świecę? - Spytałam starając się, aby mój głos nie zadrżał. Chciałam wyglądać jak najbardziej naturalnie, ale to jak przed chwilą się zachowałam utrudniało mi przekonanie go, że nie dziwi mnie to, że moja skóra świeci.
  - My, wampiry świecimy w słońcu. - Uśmiechnął się.
  - A..., nie powinniśmy spłonąć? - Spytałam zaciekawiona.
  Zaśmiał się.
  - To tylko mit wykorzystywany w książkach. - Pociągnął mnie za sobą i weszliśmy do domu.

  Rozsiadłam się wygodnie na fotelu, a Carlisle krążył wokoło regałów.
  - Esme, muszę teraz jechać do pracy. Zostaniesz z Edwardem.
  Jego syn zjawił się jak na wezwanie.
  - Zostaniesz z Esme. - Zakomunikował mu.
  - Poradzę sobie. - Zaprzeczyłam.
  - Zostanę. I tak nie mam co robić.
  - Dobrze. - Carlisle skinął głową i wyszedł.
  - No to zostaliśmy sami. - Oznajmił syn doktora.
  - Tak. - Przytaknęłam.
  - Boisz się. - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Boisz się, że on ma inną, a twoje uczucia są zranione.
  Dopiero teraz przypomniałam sobie, że Edward czyta w myślach.
  - Tak.
  - On nikogo nie ma. Oprócz mnie, ale ja jestem jego synem. - Zaśmiał się.
  - Ale skąd mam wiedzieć, co on czuje? - Spytałam z rozżaleniem.
  Wskazał dłonią na siebie. Zlustrowałam go wzrokiem jakby miało to pomóc w zrozumieniu jego słów. Zauważył moje zakłopotanie, więc postanowił wytłumaczyć.
  - W jego myślach też czytam. - Wyjaśnił.
  - I czego się doczytałeś. - Spytałam opierając się.
  - Tego co u ciebie.
  Czyżby...? Nie, niemożliwe. Taki ktoś jak on nie może zakochać się w kimś takim jak ja! Nie zasługuję na niego.
  - Mylisz się. - Powiedział Edward.
  - Ale nie mam innego wyjaśnienia. - Zakomunikowałam.
  - Takie, że nie tylko ty go kochasz. Kochasz... Tak to właściwe słowo. A więc, nie tylko ty kochasz jego, ale on również kocha ciebie.
  Nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam się z nim kłócić. Powinien wiedzieć, że nie ma racji, ale... On wiedział wszystko najlepiej.

__________________________________
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Przepraszam, że jest taki... nijaki i dziwny. Mało czytelny i prawie niezrozumiały. No cóż. Tak właśnie piszę. Komentujcie!

sobota, 23 czerwca 2012

Rozdział 6

Esme:


  Myślałam, że jest dobrym i porządnym człowiekiem, a on próbuje mi wmówić, że jest wampirem. Co najgorsze. Chciał mnie przekonać, że ja też. Biegłam bardzo szybko, a moje włosy pięknie powiewały wraz z wiatrem.
  Chciałam płakać, lecz moje oczy zrobiły się suche. Jak to możliwe? Czy aż tak jestem pozbawiona uczuć!? Nie, to niemożliwe.
  Stałam naprzeciw mojego mieszkania. Wbiegłam po schodach, a przed drzwiami się zawahałam. Uniosłam lekko dłoń do góry i położyłam na klamce. Zastanawiałam się jeszcze kilka sekund, aż nareszcie ją przycisnęłam.
  Zobaczyłam Charlesa leżącego półprzytomnie na kanapie. Zrobiłam pierwszy, bezszelestny krok. Nie obudził się, więc trzasnęłam drzwiami. Zerwał się na równe nogi. Był taki zdziwiony, że ledwo się utrzymywał na nogach. Widziałam, że jest pijany.
  - Esme! Ty dziwko! Gdzie ty się podziewałaś!? Gdzieś ty była!? - wrzeszczał. Zaczął się do mnie zbliżać powolnym krokiem. Za chwilę miałam zostać ukarana za swoją nieobecność.
  - Ja...
  - Twoje oczy! Coś ty zrobiła! Gdzieś ty była!? - Bełkotał coś jeszcze pod nosem, ale nie zrozumiałam.
  W końcu stanął przede mną twarzą w twarz. Padł pierwszy cios. Zamknęłam oczy, lecz... Poczułam tylko lekkie klepnięcie.
  Rozluźniłam lekko powieki, by wyjrzeć co się dzieje. Mój mąż zaciskał zęby i rozmasowywał rękę. Zdziwiłam się tym. Nie czekał jednak długo. Wziął kolejny rozmach i zaatakował mnie zdrową ręką, lecz to nie był dobry pomysł. Nie wiem jak to było możliwe, ale skaleczył się w palec.
  Moje wszystkie dotychczasowe uczucia zlały się w tylko jedno. Głód. Cudowna woń dostawała się do moich nozdrzy. Nie wiedziałam co robię, ale było to złe. Stałam nieruchomo próbując się uspokoić, ale nic to nie dawało. W gardle czułam tylko palący ból. Coś co przypominało ogień. Zacisnęłam ręce w piąstki i bezmyślnie rzuciłam się na mojego męża.
  Powaliłam go na ziemię, a potem zanurzyłam zęby w czymś ciepłym... Cudownym. Wspaniały smak dostawał się do mojego przełyku. Zgasił pożar w moim gardle. Z zaciśniętymi oczami, łapczywie piłam napój. W końcu przestałam go czuć. Próbowałam wypić jeszcze kropelkę, ale nie było skąd.
  Rozluźniłam powieki i... Zobaczyłam, że mój mąż leży martwy na podłodze. Odskoczyłam. W jego ciele nie było ani jednej kropli krwi. Przeraziłam się. Zakryłam usta dłonią, lecz było coś na niej. Zacisnęłam ją, a dopiero potem rozluźniłam.
  Czerwony płyn zabrudził moją dłoń. Odsunęłam się kilka kroków w tył. Oczy miałam suche. Nie mogłam zrozumieć dlaczego.
  Co ja zrobiłam!? Jestem potworem! Zasługuję na śmierć! Nie powinnam żyć! Jestem zła. Poczułam coś twardego. Odwróciłam się i zobaczyłam ścianę.
  - Przepraszam. - Szepnęłam świadoma, że niczego tym nie zmienię. Patrzyłam nienawistnie na budynek, w którym kiedyś mieszkałam. Spojrzałam na łóżko. Zobaczyłam jak Charles mnie bił i robił inne rzeczy. Nie potrafiłabym nazwać tego po imieniu. To zbyt bardzo boli. Nie powinno.
  Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na drzwi wejściowe jak na zbawienie. Rzuciłam się do ucieczki i biegłam ile sił w nogach.
  Nie wiedziałam dokąd zmierzam. Chciałam poddać się własnej intuicji. Chciałam, aby moje ciało zabrało mnie tam gdzie pragnęłam być, choć teraz miałam mieszane uczucia.
  W końcu otworzyłam znajome mi drzwi. Dom Carlisle. Wparowałam do środka jak poparzona.

Carlisle:


  Siedziałem na fotelu i czytałem spokojnie książkę nie zdając sobie sprawy co robi Edward. Nagle wyczułem znajomy zapach. Esme. Na początku myślałem, że to tylko moja wyobraźnia. Cały czas o niej myślałem i zastanawiałem się, co się z nią dzieje.
  Ktoś wbiegł do domu. Od razu zerwałem się na równe nogi i w niecałą sekundę stałem przed tą osobą Cudowną twarz okryły włosy, ale ja i tak wiedziałem z kim mam do czynienia. Kobieta była załamana i przerażona. Podtrzymywała się o klamkę i oddychała ciężko.
  - Esme... - Szepnąłem.
  - Ja... Ja.... Ja zrobiłam coś strasznego! - Rzuciła mi się na szyję. Zaprowadziłem ją do salonu i posadziłem na fotelu. - Ja... Ja zabiłam Charlesa. - Jej oczy zrobiły się suche. Płakała.
  - Uspokój się, proszę.
  - A wiesz co jest najgorsze!? Ja nie mam skrupułów. Nawet nie zapłakałam.
  - Esme, wampiry nie płaczą. Ich oczy robią się suche.
  Kobieta wreszcie uniosła twarz i spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się do niej.
  - Opowiedz mi o tym. - Poprosiła.
  - Dobrze. A więc... Jak już mówiłem gdy wampir "płacze" jego oczy robią się suche. Widzisz... Teraz twoje oczy są czerwone, rubinowe. Tak wyglądają, gdy pijemy ludzką krew, ale jeśli przejdziesz na taką, hmm... Dietę? Jak ja, to zbiegiem czasu oczy zrobią się miodowe.
  - Jak twoje? - Spytała.
  Skinąłem głową.
  - Zapewne to wiesz jesteśmy nieśmiertelni...
  - Tak, a... jak było z tobą? - Spytała niepewnie.
  - Ja... Urodziłem się w tysiąc sześćset czterdziestym trzecim roku. Mieszkałem w Londynie z ojcem. Moja matka zmarła przy porodzie. - Esme spojrzała na mnie zdziwiona... Nie zrozumiałem tego, więc opowiadałem dalej. - Ojciec był bardzo szanowanym pastorem, choć i tak nikt nie wiedział, w czym się specjalizuje. Powiedział mi to przed śmiercią. Zabijał wampiry. - Spojrzałem na nią. Jej zdziwienie nie ustępowało. - Wiem, wiem co sobie myślisz. Łowca wampirów ma syna wampira, ale to nie było do końca tak.
  Po jego śmierci to ja miałem przejąć te obowiązki. W odróżnieniu od mojego ojca radziłem sobie świetnie. Znalazłem nawet siedzibę wampirów w kanałach. Razem z chłopami, którzy pomagali mi je zabijać. Postanowiliśmy spróbować wykonać postanowienie w nocy, kiedy chcieliby się pewnie pożywić.
  Towarzyszący mi mężczyźni byli przerażeni, ale nie dawali tego po sobie poznać. Ja starałem się za o zachować spokój. W końcu z kanałów wybiegła trójka wygłodniałych wampirów. Byli w opłakanym stanie, ale porwali się do ucieczki. Jakby się nas bali, ale przecież teraz wiem najlepiej, że daliby nam bez problemu radę. Rzuciłem się za nim w pościg, ale był za szybki, mimo że poruszał się ludzkim tempem nie mogłem go dogonić. Przeważał nad nim głód. W końcu nie mógł wytrzymać i zatrzymał się. Ukąsił mnie w rękę, ale podbiegli ludzie. Nie mógł zostać tam dłużej i po prostu uciekł. - Poczułem na chwilę ten straszny ból. - Byłem w pełni świadomy co się ze mną dzieje.
  Resztki sił wykorzystałem na doczołganie się do pewnej spiżarni. Przetrwałem tam swoje trzy dni przemiany. Gdy już cały ból minął został tylko jeden. Ten w gardle. Chciałem coś zjeść. Musiałem, ale ktoś na pewno by na tym ucierpiał. Próbowałem wielu rzeczy, ale przez to byłem tylko głodniejszy.
  Wyjechałem z miasta. Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy. Pewnego dnia spotkałem na swojej drodze stadko jeleni. Głód nie dawał za wygraną, więc zapolowałem na nie. Odkryłem, że zwierzęca krew daje tyle siły co ludzka. No może trochę mniej. - Uśmiechnąłem się. - Mogłem teraz żyć swobodnie. Przy ludziach. Nie obawiając się niczego. Po tych trzystu latach zapach krwi stał się dla mnie obojętny.
  - Chciałabym, aby ze mną też tak było - powiedziała moja słuchaczka.
  Uśmiechnąłem się do niej promiennie.
  - A co z Edwardem? - Zapytała.
  - Podczas wojny pracowałem w szpitalu. Panowała epidemia hiszpanki. Wtedy trafił tam Edward wraz z rodzicami. Jego ojciec zmarł wcześnie. Edward przeżył to bardzo boleśnie. Jego matka błagała mnie, żebym uratował jego życie. Chyba znała mój sekret. Teraz już się tego nie dowiem. Postanowiłem go uratować. Było to samolubne z mojej strony. Chciałem mieć towarzysz, więc odebrałem mu duszę...
  - Uratowałeś mu życie. - Przerwała mi Esme.
  - Może tak, ale nie mogłem wiedzieć, czy pragnie właśnie tego. Edward zamieszkał ze mną i przeszedł na moją dietę. Został moim przyszywanym synem. Cieszę się, że mam kogoś takiego jak on.
  - A co ze mną? - Spytała niepewnie.
  - Esme, jeśli tylko chcesz, to zapraszam cię do siebie. - Powiedziałem jak najbardziej przekonująco.
  - Chcesz mnie tutaj? - Spytała niepewnie.
  - Tak! Pragnę żebyś została z nami.
  Esme podeszła do mnie i rzuciła mi się na szyję.

________________________________________

Jak wam się podoba rozdział? Jak dla mnie wyszedł dziwny. Szkoda, że jest tak mało komentarzy. Przez to nie chce mi się pisać i nie wiem, czy to dalej ma sens. Chcę tylko, żebyście skomentowali, kiedy przeczytacie. Przecież Anonimy też mogą komentować. Bardzo was proszę!

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rozdział 5

Esme:


  Ostatnią rzeczą jaką usłyszałam był głośny plusk, a potem czułam tylko okrutny ból. Myśli o moim zmarłym dziecku sprawiły, że moje serce prawie rozerwało się na pół.
  W końcu zamknęłam oczy i wypuściłam z ust ostatnie resztki powietrza. W oddali zobaczyłam mojego synka. Umieram. Potem nie czułam już nic...

Carlisle:


  Jak co dzień pełniłem dyżur, kiedy podeszła do mnie pielęgniarka i wręczyła jakąś kopertę. Otworzyłem ją i przeczytałem zawartość. Twierdząc po tekście chodziło o to, żeby sprawdzić, czy w kostnicy są odpowiednie narzędzia.
  Zbiegłem po schodach i bezszelestnie otworzyłem drzwi pokoju. Zdziwiło mnie, że zastałem tak kilku ludzi. Miałem nadzieję, że będę mógł pracować sam. Zatrzasnąłem drzwi głośniej. Zapłakana pielęgniarka trzymała w ręce coś co z daleka przypominało pióro. Trzej mężczyźni byli zaskoczeni, ale raczej nie tym, że się zjawiłem.
  Kobieta podbiegła do mnie nie przejmując się łzami.
  - Doktorze, proszę. Niech doktor sprawdzi co z tą nieszczęśnicą! - potrząsnęła mną czekając na odpowiedź.
  Dopiero teraz dostrzegłem przepiękną twarz kobiety, której potargane włosy nie odebrały uroku. Esme. Leżała martwa.
  - Dobrze... Sprawdzę co z nią. - Podrapałem się po głowie. - Tylko muszę zostać sam.
  Pokiwała tylko głową i dała znak pozostałym, żeby wyszli. Nie była zdziwiona moimi słowami, ale nie to było moim problemem. Podszedłem do Esme i spojrzałem na nią błagalnie.
  - Oh, Esme... Co ci się stało? - spytałem z nadzieją na to, że odpowie. To było niemożliwe, ale chciałem czekać.
  Cisza. Nie mogłem pozwolić, aby umarła. Wyczuwałem ciche bicie jej serca. Chciałem, żeby się obudziła. Żeby była ze mną. Żywa.
  Zatopiłem swoje zęby w jej miękkiej szyi i sączyłem pyszny płyn. Od dawna go nie piłem. Pieścił moje podniebienie. Wiedziałem, że powinienem przestać, ale nie mogłem się oderwać. Próbowałem, ale to było silniejsze.
  W końcu oderwałem się od jej ciała i z wampirzą prędkością znalazłem się w rogu siedząc oparty o ścianę i zakrywając swoje usta pięścią.

  Przykryłem ciało Esme białym materiałem i poszedłem do recepcji, aby móc wyjść wcześniej z pracy.
  - Dzień dobry. - Przywitałem się serdecznie i uśmiechnąłem szeroko.
  Kobieta się zarumieniła, ale przecież musiała coś powiedzieć.
  - Dzień dobry. - Odpowiedziała niepewnie.
  - Wie pani... Dostałem przed chwilą ważny telefon od mojego syna - Edwarda i, czy mógłbym pojechać teraz na chwilę do domu? - Marna wymówka, ale starałem się grać na zwłokę.
  - Oczywiście. Poproszę lekarza Manson'a, żeby pana zastąpił.
  - Dziękuję. - Posłałem jej uśmiech i odszedłem.
  Powoli zszedłem do kostnicy i zabrałem stamtąd ciało Esme. Wziąłem ją na ręce i wybiegłem wampirzym tempem, aby nikt mnie nie zauważył.

  - Carlisle? - Edward zerwał się z fotela, aby zobaczyć co się dzieje.
  - Mam do ciebie prośbę. Będę musiał wracać do szpital, a przyjechałem tylko na chwilę. - Oznajmiłem.
  - A o co chodzi?
  - Znasz Esme Evanson?
  Pokiwał głową.
  - Spotkałem ją dzisiaj w kostnicy.
  Wyszczerzył oczy, ale chciałem skończyć opowiadać.
  - Jeszcze żyła. Musiałem coś z tym zrobić, więc... Zmieniłem ją.
  Oczy mojego syna zrobiły się jeszcze większe niż przedtem.
  - A co ja mam z tym wspólnego?
  - Musze wracać do szpitala, a przecież ktoś musi się nią zająć. - Popatrzyłem na niego błagalnie, ale chyba nie miał ochoty na dyskusję.
  - Dobrze. - Odpowiedział i uniósł ręce w poddańczym geście. - Gdzie ona jest?
  - Zaniosłem ją do swojej sypialni.
  - Idź już do tego szpitala. - Pogonił mnie.
  Miałem trochę czasu, więc postanowiłem pójść do szpitala na nogach. Wyszedłem powoli z mieszkania i ruszyłem ścieżką, która miała wprowadzić mnie na ulicę główną.
  Po pięciu minutach drogi znajdowałem się na chodniku obok drogi. Stąd było niedaleko do szpitala. Kolejne pięć minut i wchodziłem do wielkiego szpitalnego budynku.

Esme:


  Widziałam moje dziecko, kiedy nagle ono zniknęło, a ja poczułam ból ogromniejszy niż ten, który czułam w wodzie.
  Czułam się jakby moje ciało płonęło żywcem. Chciałam krzyczeć, ale nawet na to nie miałam siły. Wolałabym już, żeby rozerwali moje ciało na strzępy!
  Ból nie chciał odejść. Mijały godziny. Prawdopodobnie była już noc, bo ciepłe promienie światła nie pieściły już mojej skóry.

  Moje ciało wykrzywiło się w łuk, a potem ból przestawał mi dokuczać. Zaczął mnie opuszczać. Wstałam powoli. Co dziwne byłam w pełni sił. Spojrzałam po sobie. Byłam naga. Rzuciłam się na łóżko. Co dziwne odległość między mną a nim wynosiła trzy metry, a mi nie zajęło nawet ułamka sekundy schowanie się pod kołdrą.
  - Czy ktoś tu jest? - zawołałam.
  Do pokoju wszedł człowiek, którego twarz znałam bardzo dobrze.
  - Wszystko w porządku? - spytał niepewnie.
  Pokiwałam głową.
  - Oh... Zapomniałem, że nie masz ubrań. - Podszedł do szafy, która znajdowała się w tym pokoju i wyciągnął białą sukienkę sięgającą kostek. Jej elegancki krój na pierwszy rzut oka mógł przypominać suknię ślubną, lecz była na grubych szelkach, a na biuście widniało siedem malutkich, bielusieńkich guziczków.
  - Należała do mojej mamy. - Spojrzał na nią zagłębiając się we wspomnieniach. - Przynajmniej ojciec tak powiedział.
  Spojrzałam na niego ze współczuciem. Podał mi sukienkę i wskazał ręką na białe, dębowe drzwi. Poszłam wzrokiem za wskazującą ręką, a gdy się odwróciłam jego już nie było.
  Otworzyłam tajemnicze drzwi i weszłam do środka. Była to bardzo przestronna łazienka. Nie zwracałam uwagi na wystrój. Chciałam się po prostu ubrać. Założyłam sukienkę i spojrzałam w lustro.
  Sukienka była wyjątkowo szczupła, ale wyglądała na mnie idealnie. Dopasowała się do mojego ciała, przecież nie było ono takie doskonałe.
  Przejechałam wzrokiem wyżej. Gdy zobaczyłam swoją twarz od razu odskoczyłam. Moje oczy! Były czerwone! Jak dwa rubiny! Poza tym stała się ona doskonała jak moje ciało. Nie było żadnych niedoskonałości. Prezentowałam się idealnie. Nie mogłam zrozumieć tylko koloru swoich oczu, ale postanowiłam nie zawracać sobie nimi głowy.
  Wyszłam z pomieszczenia i przeszłam do salonu. Siedzieli tam Carlisle i jak mi się zdawało jego syn - Edward. Obydwaj mieli grobowe, nieprzeniknione miny.
  - Esme, czy możesz tutaj podejść? - Spytał uprzejmie doktor.
  Nie odpowiadając zajęłam miejsce na fotelu i próbowałam odgadnąć ich marmurowe twarze.
  - Coś się stało?
  - Na pewno zaciekawił cię kolor twoich oczu... - zaczął.
  Skinęłam głową.
  - Wiesz dlaczego tak jest?
  Pokręciłam przecząco.
  - Zrobiłem ci coś potwornego. Ja... Nie jestem człowiekiem. Potrafię poruszać się o wiele szybciej niż ktokolwiek inny. Jestem silniejszy. - Przerażał mnie powagą w swoim głosie.
  - Co takiego się stało? - Spytałam melodyjnym głosem.
  - Esme, ja nie jestem człowiekiem. - Spojrzał w dół. - Jestem wampirem.
   Gdy to usłyszałam wytrzeszczyłam oczy i odchyliłam się w tył.
  - Co takiego?
  - Jestem wampirem - powtórzył.
  - Nie...! To nie możliwe! - Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. - Jesteś chory! Chory psychicznie! - wrzeszczałam. Edward siedział bez ruchu.
  - Esme, uwierz. - Próbował złapać mnie za rękę, ale wyrwałam ją i wybiegłam z mieszkania.

_________________________________________

Jak się rozdział podoba? Ja jestem zachwycona. Jest jednym z najlepszych. Komentujcie! Jestem ciekawa waszej opinii! NN pojawi się pewnie pod koniec tygodnia, bo mam pracę nad jeszcze dwoma innymi blogami. Bądźcie wyrozumiali i komentujcie!

wtorek, 12 czerwca 2012

Rozdział 4

Esme:


  Czułam wstyd i nienawiść. Łzy spływały mi po policzkach, ale ignorując je zbiegłam z werandy jak najszybciej się dało. Czułam, że jestem nic nie warta, że już mnie nie potrzebują. Biegłam po uliczkach zatłoczonego miasta, a ciekawi przechodnie patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
  Chciałam znaleźć się jak najdalej, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Charles na pewno by mnie znalazł, a poza tym poczułam kopnięcie w brzuchu. Zgięłam się w pół. Ludzie przechodzili obok mnie obojętnie. Potrzebowałam teraz pomocy, ale nikt nie pomyślał nawet, żeby zabrać mnie do szpitala. Choć to był mój najmniejszy problem nie mogłam przestać o nim myśleć.
  Leżałam na ziemi, a na domiar złego postanowiono zesłać deszcz. Krople skapywały na moją, i tak podartą już, sukienkę.
  Poczułam na skórze ich chłodny dotyk. Malutkie kropelki sprawiły dreszcze, ale musiałam jakoś dostać się do domu. Próbowałam wstać, ale to nie był za dobry pomysł. Znów poczułam kopnięcie. W mojej sytuacji poród był niemożliwy. To dopiero trzeci miesiąc.
  Znów spróbowałam wstać. Tym razem nogi nie odmówiły mi posłuszeństwa. Wsparłam się na rękach i dźwignęłam w górę. Udało się. Stałam teraz o własnych siłach. Mimo iż kończyny ledwo utrzymywały mój ciężar przesunęłam jedną do przodu. Nie potrafiłam jeszcze podnieść ich na własnych siłach, więc szurałam i tak do szłam do mieszkania.

  Wgramoliłam się na fotel i oddychałam głośniej i ciężej. W końcu skurcze ustały. Wzięłam kąpiel i przebrałam się. Oporządziłam włosy zaplatając je w kok.
  Postanowiłam zabrać się za kolację. Nie zajęło mi to dużo czasu, ale dopiero teraz przyjęłam do wiadomości, że nie mam ochoty spotkać mojego męża. Nie chcę go znać, lecz było na to wszystko za późno. Drzwi się otworzyły. Charles wszedł zdecydowanym krokiem do środka. Moje serce zaczęło krwawić. Pomimo tego życia jakie z nim miałam nie podejrzewałam go o zdradę.
  Miałam ochotę krzyczeć. Żeby się powstrzymać skrzyżowałam ręce na piersi i oddychałam głośniej.
  - Czy coś się stało? - W jego głosie wyczułam obojętność.
  - Nie nic. - Postarałam się o uśmiech, ale zamienił się tylko w grymas bólu.
  Mój mąż wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru ciągnąc tego tematu. Chciałam jakoś dowiedzieć się, czy powie mi prawdę. Choć wiedziałam, że to niemożliwe postanowiłam spróbować.
  - Co robiłeś przez ten czas? - spytałam cichutko.
  Spojrzał na mnie zdziwiony i zdenerwowany, choć chciał to ukryć.
  - Yyy... Byłem w pubie. - Ale marna wymówka. Myślałam, że stać go na coś więcej.
  - No, bo wiesz... Poszłam do Nancy...- Był cały spocony, ale też zdenerwowany. Zdawało mi się, że przejęłam stery nad tym co mi robił, ale myliłam się. Charles pchnął mnie na łóżko i spoliczkował.
  - Charles, ja jestem... jestem w ciąży. - wydusiłam z siebie leżąc bezwładnie na łóżku.
  - Co!? - wrzasną na całe gardło, że aż zauważyłam, że sąsiedzi otwierają okna zaciekawieni.
  - Będziemy mieli dziecko. - Dodałam cichutko jak myszka.
  Mój mąż odsunął się ode mnie. Podszedł do stołu i usiadł na krześle. Schował twarz w dłoniach zażenowany. Podniosłam się lekko z łóżka i zbliżałam się do niego.
  - Nie mówisz tego poważnie! - zerwał się nagle i nie spoglądając na mnie uderzył w ścianę ogromną pięścią. Z sufitu spadł biały pyłek. Odsunęłam się na kilka kroków.
  Zaczął się śmiać. Tak głośno, że moje uszy ledwo to znosiły. Nie wierzyłam w taką moc głosu człowieka, ale nagle moje przemyślenia się rozwiały. Zasłoniłam uszy, żeby nie ogłuchnąć.
  - Co się tak rozśmieszyło? - Spytałam przerażonym tonem.
  - Ty! - nie opanował śmiechu - Te twoje wymysły z dzieckiem...
  - Ale to prawda! - teraz to ja wrzasnęłam. Za takie zachowanie zostałam spoliczkowana, a mój maż wyszedł z mieszkania.

6 miesięcy później

  Leżenie w szpitalu nie sprawiało mi satysfakcji, ale... Zawsze były dobre strony.  Nie miałam do czynienia z zabójczą siłą mojego męża-tyrana. W pokoju często odwiedzał mnie dr Cullen. Był dla mnie bardzo miły i rozmowa z nim była przyjemnością. 
  Często sprawdzał moje samopoczucie. Czułam się przy nim jak przy własnym ojcu. Potrafiłam nawet się uśmiechać. 
  Od mojego pojawienia się tutaj Charles nie odwiedził mnie ani raz. Myślałam, że mnie kocha, ale... prawdopodobnie zajmował się teraz Nancy. Łzy potoczyły mi się z oczu i nie miałam zamiaru ich wycierać.
  W końcu poczułam, że prześcieradło jest mokre. Wstałam i było tak rzeczywiście. Odeszły mi wody płodowe.
  Dziecko kopnęło mnie w brzuch od środka i upadłam. Carlisle przybiegł do pokoju i pomógł mi się podnieść. Posadził mnie na łóżku. Nie potrafiłam utrzymać swojego ciężaru i upadłam na miękką pościel.
  Wrzasnęłam na całe gardło, ale nie ulżyło mi to tego strasznego bólu. Wiedziałam, że muszę wytrzymać. To moje dziecko. Ukochany skarb. Krzyknęłam jeszcze głośniej. Usłyszałam bełkot doktora Cullena.
  - Esme, wdech i wydech. Wdech i wydech. - Powtarzał robiąc dziwne ruchy ręką.
  Posłuchałam go i zaczęłam oddychać głośniej i wolniej. Pomogło. Ból się zmniejszył, ale nadal dawał mi się we znaki. Zacisnęłam na czymś rękę, tak mocno, że aż wbiłam do tego paznokcie. Znów wrzasnęłam. Zacisnęłam oczy, jakby mi to pomogło.
  Nawet nie zauważyłam, że mam rozłożone nogi i Carlisle odbiera poród. Podeszła do mnie pielęgniarka. Powoli odciągnęła moje palce od krawędzi łóżka i chwyciła moją dłoń.
  Zacisnęłam na niej moje malutkie palce. Zacisnęła mocno zęby. Nie wiedziałam, że potrafię ściskać kogoś tak mocno. Postanowiłam zrobić to samo i moje szczęki ścisnęły się bardzo mocno.

  Znosiłam te męki przez kilka godzin, ale w końcu ból ustał. Lekarze wyszli z pokoju zabierając nawet dziecko. Pielęgniarki zajęły się sprzątaniem sali, a ja prawdopodobnie zasnęłam, gdyż gdy spojrzałam na zegarek za pierwszym razem była 2.40, a za drugim razem zobaczyła godzinę 3.53.
  Zerwałam się z łóżka i do pokoju weszła nieśmiało pielęgniarka. Spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach. Nie wiedziałam o co może jej chodzić.
  - Czy... Czy to ty jesteś Esme Evenson? - spytała nieśmiało. Dobrze wiedziała kim jestem, ale chciała przedłużyć chwilę w której będzie musiała mi wyznać co się stało.
  Skinęłam głową.
  - Bardzo mi przykro...- szepnęła, a po policzkach spłynęły jej łzy.
  Na początku nie zrozumiałam o co chodzi. Dopiero potem dowiedziałam się co jest grane.
  - Pani syn... - wpatrywałam się w nią niewidzącym wzrokiem. Dostrzegłam tam tylko moje nienarodzone dziecko. Łzy spływały po mojej twarzy. Nie zwracałam uwagi na tę kobietę. Nie mogłam się odezwać. - Bardzo mi przykro. - powtórzyła.
  W końcu zmieszana niezręczną ciszą wyszła z pokoju z pochyloną głową, jakby przyłapano ją na gorącym uczynku.
  Nie mogłam wytrzymać w tym miejscu. Wszędzie widziałam twarz mojego dziecka. Wyparowałam z pokoju jak poparzona. Na drodze stanęła mi tylko pielęgniarka. Złapała mnie w swoje ręce i nie chciała puszczać. Nie chciałam dać za wygraną i szarpałam się krzycząc. W końcu wyrwałam się z jej żelaznego uścisku.
    Wybiegając ze szpitala myślałam tylko o moim dziecku, które zbyt wcześnie zakończyło swoją służbę na ziemi. Miałam na sobie koszulę, którą dostałam tuż przed porodem. Była teraz cała potargana, a wzorek w kratkę starty, ale było tak już chyba od początku. Moje zazwyczaj pięknie ułożone, brązowe włosy były potargane i powiewały w piękny sposób.
  Co chwila czułam jak bezlitosne gałęzie pozostawiają ślady na moich nogach, a bose stopy często wpadały w coś nieprzyjemnego, lub kującego.
  Z oczu wylewał się słony płyn, zwany łzami. Moja twarz była od nich cała mokra, ale nie zwróciłam na to uwagi. Nie mogłam nawet zobaczyć mojego dziecka, a ono już zmarło. Dlaczego akurat ja? Dlaczego moje malutkie kochanie? Dlaczego mój sens życia?
  Nagle potknęłam się i niezdarnie upadłam na mokrą podłogę. Dopiero teraz spostrzegłam, że pada i jest burza. Wszystko dla mnie straciło sens, a wokoło było ciemno, ale to była sprawka pogody. Nagle ostry piorun uderzył tak głośno i mocno, że aż zapiszczałam ze strachu. Próbowałam się podnieść. Nie obchodziło mnie to, że cała jestem z błota. Czułam się być zła. Czułam, że to moja wina. To przeze mnie ono nie żyje. A miał mieć takie piękne imię. Robert. Marzyłam, aby nosił takie imię.
  Mojego męża zapewne nie obchodziło to, gdzie teraz jestem i co się ze mną dzieje. Nareszcie stałam na własnych nogach i biegłam dalej. W oddali usłyszałam szum morza. Już blisko. Na tę myśl przyspieszyłam i dotarcie na miejsce zajęło mi tylko kilka minut.
  Zatrzymałam się widząc koniec drogi. Oddychałam mocniej, ciężej. Powoli tam podeszłam. Ostatni, chwiejny krok postawiłam na wielkim płaskim kamieniu. Czułam jego chłód i każdą wypukłość. Moja sukienka idealnie powiewała razem z wiatrem. Włosy robiły to samo. Mimo tego, że twarz była cała zabłocona wyglądało to zapewne pięknie. Jak scena z jakiegoś filmu.
  W moich oczach malował się strach oraz poczucie winy. Nie byłam pewna, czy to zrobić, ale wiedziałam, że teraz moje życie nie ma sensu, więc po co mi ono? Śmierć jest najlepszym rozwiązaniem. Wygodna, ale i samolubna... choć nie w moim przypadku. Lucy na pewno to zrozumie, a Charles nie będzie się tym przejmował. Znajdzie sobie kogoś innego, a i mi będzie bez niego lżej. Spotkam się z moim maleńkim kochaniem.
  Wzięłam ostatni głęboki wdech i upadłam w wielką głębię. Wokoło słyszałam tylko szum fal uderzających o skały. Wiedziałam, że chcę, aby to był mój ostatni dźwięk, który usłyszę. Zamknęłam oczy i starałam wydobyć z siebie ostatni uśmiech, ale zamienił się on w falę rozpaczy. Pochłonęły mnie łzy, które spadały do morza. To były moje ostatnie sekundy życia.
  Wiatr rozwiewał moje włosy i nagle poczułam mnóstwo igieł znajdujących się na moim ciele...

sobota, 2 czerwca 2012

Rozdział 3

Esme:


  Szłam mroczną uliczką jakiegoś nieznanego miasta. Było pochmurnie i padało. Miałam na sobie tylko koszulkę szpitalną, w której położyłam się spać. Chodziłam w kółko, ale nie wiedziałam gdzie mam dojść. Zgubiłam się. Po chwili usłyszałam za sobą miodowy głos. Znałam go, ale nie byłam pewna skąd. Do głowy przychodziły mi różne opcje, które trudno było rozważać, bo głos się zbliżał.
  - Zgubiłaś się? - spytał z troską. Już widziałam kto to. Carlisle.
  Odwróciłam się do niego i zobaczyłam na jego twarzy czerwony płyn, który spływał mu po pełnych wargach i skapywał na ziemię. Otworzyłam usta zdziwiona, a zarazem przestraszona. Odsunęłam się krok w tył. Zamknęłam na chwilę oczy, ale jego już nie było.
  Odwróciłam się na pięcie i znów go zauważyłam, ale tym razem nie był sam. Na rękach trzymał młodą dziewczynę. Jego białe jak śnieg kły wydłużyły się i wyostrzyły. Usta mimowolnie wykrzywiły się w grymas bólu. Nie minęła sekunda, a wbił je w pulsującą tętnice na jej szyi.
  Odwróciłam się gotowa do ucieczki, lecz zastąpił mi drogę i uśmiechnął się łapiąc mnie za ramiona. Namierzył wzrokiem idealne miejsce na ugryzienie. Odchylił głowę. Zamknęłam oczy, a on uderzył.
  Usiadłam na łóżku prosta jak struna oddychając głośno i podtrzymując o łóżko. Było ciemno, ale światło nagle się zaświeciło. Do pokoju wbiegł doktor Cullen.
  - To tylko sen, to tylko sen. - Szeptałam sama do siebie.
  Carlisle objął mnie ramieniem i próbował uspokoić. Na jego widok było mi lepiej, choć tam, we śnie uciekałam właśnie przed nim.
  - Już dobrze. - szepnął tonem opiekuna.
  - Tak. - Odpowiedziałam cichutko i ułożyłam się a łóżku próbując się uśmiechnąć. - Przepraszam. Pewnie zbudziłam połowę szpitala.
  - Nie, nie. Wszyscy śpią. - Uspokoił mnie.
  Po chwili zasnęłam z powrotem.

  Obudziłam się rano. Było już dość późno. Po akcji w nocy uzmysłowiłam sobie, że nie mogę tam zostać, bo mogę naprawdę zdenerwować chorych ludzi. Poza tym i tak miałam już dziś wyjść. Byłam szczęśliwa. Charles prawdopodobnie już wrócił. Przynajmniej powinno tak być. No cóż. Musiałam zacząć się pakować. To dopiero drugi miesiąc. Pomyślałam głaskając brzuch.
  Chciałam się spakować, ale pomyślałam, że przecież nic przy sobie nie mam oprócz ciuchów, w których się tutaj znalazłam. Usiadłam na łóżku czekając na wypis.
  Po chwili przyszedł jakiś lekarz. Z tabliczki, którą miał doczepioną do fartucha odczytałam nazwisko "Dunberry". Nie znałam go, ale to właśnie on wręczył mi wypis.
  Przebrałam się w niebieską sukienkę i spostrzegłam, że jest troszeczkę za ciasna. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam ze szpitala. Po nocnym koszmarze nie chciałam mieć już do czynienia z Carlislem. Gdy mnie uspokajał nie bałam się go, ale teraz wiem, że mogłabym wybuchnąć głośnym krzykiem. Wyszłam pospiesznie z budynku.
  Po kilku minutach znalazłam się we własnym mieszkaniu i ku mojemu zdziwieniu nie zastałam tam nikogo.
  - Charles? - spytałam cichutko, ale nikt nie odpowiedział. Postanowiłam się przebrać w coś luźniejszego. Już nie mogłam wytrzymać tego ucisku. Podeszłam do szafy i wygrzebałam przewiewną, białą sukienkę sięgającą kolan. Była na ramiączkach, co dodawało jej uroku.
  Przeszłam się z gracją po pokoju, aby poczuć się lepiej i zapomnieć o koszmarze. Była piętnasta, a mojego męża nie było. Dziwiło mnie to. Miałam jeszcze dużo czasu do przygotowania kolacji, więc postanowiłam zanurzyć się w książce.
  Chwyciłam pierwszą lepszą z brzegu. "Wichrowe Wzgórza". Rozpoczęłam czytanie i zagłębiałam się w przeżyciach bohaterów.
  Czas mijał nieubłaganie. W końcu odłożyłam książkę i spojrzałam na zegar. Była osiemnasta czternaście, a Charlesa nie było. Nie miałam pojęcia, gdzie go szukać, więc tylko się zamartwiałam.
  W końcu usłyszałam dźwięk uchylanych drzwi. Mój mąż cichutko wszedł do mieszkania i podszedł do mnie.
  - Witaj, kochanie. - Pocałował mnie w policzek i wręczył bukiet z czerwonych róż. Moje usta otworzyły się szeroko, ale szybko zamknęłam je dłonią. Byłam taka zaskoczona. Nigdy wcześniej nie dostałam od niego kwiatów, a nawet nigdy się do mnie nie zwrócił "kochanie".
  Pomyślałam, że naprawdę mnie kocha, choć głęboko nurtowało mnie pytanie co nim kieruje.
  - Gdzie jest...- zaczął agresywnym tonem wchodząc do kuchni, ale się opanował i dokończył opiekuńczo. - Dzisiaj ja zrobię kolację. - Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Postanowiłam się uspokoić, choć było to trudne.
  Po jakimś czasie Charles podał do stołu kolację. Może znalazł sobie kogoś i chce mnie otruć? Nie. Uniosłam łyżkę do ust i spróbowałam potrawy. Przesolona zupa wcale mi nie smakowała, ale zjadłam ją, żeby zrobić mu przyjemność.
  - Charles... - zaczęłam. - Bo chciałam ci coś powiedzieć. - Mówiłam niepewnie, choć starałam się, aby mój głos był jak najbardziej naturalny.
  - Tak?
  - Będziemy mieli dziecko.
  Zadławił się zupą, ale po chwili zobaczyłam na jego twarzy uśmiech. Nie do końca wierzyłam w tą jego przemianę.
  - Jestem w drugim miesiącu. - dodałam cichutko. Byłam taka szczęśliwa, ale nie potrafiłam tego okazać.
  Skończyłam jeść potrawę i wzięłam miskę od męża. Zabrałam ją do kuchni, ale znów postanowił mnie wyręczyć. Gdy skończył wyszedł z domu mówiąc, że wróci za godzinę.
  Miałam godzinę dla siebie, więc postanowiłam spotkać się z Nancy. Wyszłam na ulicę i podążałam powoli ku jej mieszkaniu. Było ulicę dalej. Po chwili stanęłam przed budynkiem i podeszłam do drzwi, w których było małe okienko.
  Spojrzałam w nie i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przetarłam je kilka razy, ale ten okropny obraz nie znikał. Z oka potoczyła mi się samotna łza, z której wzięły przykład inne.
  Charles całował się z Nancy.

________________________________________

I jak wam się podoba? Komentujcie, proszę.