piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 17

Carlisle:

  Chciałem jak najszybciej powiedzieć Esme o tym, że kupiłem bilety na statek. Pałałem radością. Tak bardzo chciałem, żeby się zgodziła, ale nie mogłem być na sto procent pewny, że tak właśnie będzie. Tak bardzo ją kocham. Chciałem się już jej oświadczyć. Chciałem, żeby stała się nareszcie panię Cullen. Esme Cullen. Pięknie to brzmi... albo... Esme i Carlisle Cullen.
  W końcu usiadłem z nią w salonie na kanapie. Przeczekałem chwilę aż w końcu zacząłem mówić, choć nie wiedziałem jak ją o to spytać.
  - Esme...
  - Tak? - Spytała z szerokim uśmiechem na twarzy.
  - Chciałbym cię.. Chciałbym cię zaprosić na rejs statkiem.- Wykrztusiłem.
  - Naprawdę? - Spytała niedowierzająco.
  - Tak. Kupiłem już bilety.
  Wyciągnąłem z marynarki bilety i podałem jeden Esme.
  - Och, ale to już za dwa dni! - Wrzasnęła.
  - No... Tak.
  - Musimy się spakować! - Mówiła zdenerwowana. Czułem jak rośnie w niej panika. Musiałem jakoś ją uspokoić.
  - Esme, cii... Zdążymy.
  Chwyciłem jej twarzyczkę w dłonie i złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek. Natychmiast się uspokoiła i uśmiechnęła. Oderwałem swoje wargi od jej i spojrzałem w jej piękne oczy. Złote, niczym miód.

Esme:

  Byłam taka szczęśliwa. Carlisle zaprosił mnie na wycieczkę!... Ale dokąd się wybieramy?! Zapomniałam wypytać go o podróż.
  - Carlisle... A gdzie płyniemy? - Spytałam niepewnie.
  Zaśmiał się, ale postanowił odpowiedzieć.
  - Do Hiszpanii.
  Do Europy?! Zwiedzimy stary kontynent?! Zawsze chciałam tam pojechać. Zobaczyć cokolwiek. Carlisle jest cudowny. Jestem przy nim taka szczęśliwa.
  - Kocham cię. - Szepnęłam cicho.
  - Ja ciebie też. - Odpowiedział i objął mnie.
  Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy prosząc o sen. Chciałam spać, żeby tylko zapomnieć o tych rzeczach, które mnie spotkały przez Charlesa. Moje dziecko... Starałam się o tym nie myśleć, ale ile razy mi się to udawało ból powracał z większą siłą. Lekarstwem był Carlisle, który zawsze był przy mnie. Mimo wszystko.
  Uśmiechnęłam się sama do siebie, a potem poczułam na sobie czyjś wzrok. Lekko uchyliłam prawe oko. Carlisle spoglądał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego i przybrałam grobowy wyraz twarzy.

  Trwaliśmy w tej pozycji przez około dwie godziny. W końcu się poruszyłam. Carlisle. Od razu to zauważył i również zaczął się podnosić. Spojrzałam na zegarek. Godzina przekraczała już pierwszą w nocy. No to siedzieliśmy tak troszkę dłużej niż dwie godziny.
  Zaśmiałam się w myślach, po czym pocałowałam Carlisle w usta. Wzięłam jakąś książkę i poszłam do swojego pokoju. Zaczęłam czytać zagłębiając się w lekturze z każdą kolejną linijką. Wszystko było dla mnie takie magiczne... Takie... Piękne. Niewyobrażalne. Zwykły sen bohaterów sprawiał, że czułam się dziwnie. Przecież ja nie śpię, ale oni tak. Oni jedzą zwykłe jedzenie, a ja piję krew. Wszystko w tej książce było takie dziwne.
 
  Spostrzegłam, że czytanie zajęło mi całą noc. Zrozumiałam to, gdy zaczęło się rozjaśniać. Z niechęcią odłożyłam książkę i wyszłam z pokoju. Po drodze wpadłam na mojego ukochanego. Cmoknęłam go w usta,  a potem przypomniałam sobie w panice, co dziś jest za dzień.
  - Musimy się spakować! - Wykrzyknęłam, po czym wbiegłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam walizkę i zaczęłam wkładać do niej potrzebne mi rzeczy. Carlisle śmiał się opierając się o ścianę.  - Co cię tak śmieszy?
  - Ty. A raczej to, że mamy cały dzień, a ty już się pakujesz!
  - Mężczyźni.. - westchnęłam nie przestając się pakować.
  Mój ukochany odpowiedział mi głośnym śmiechem, podszedł do mnie i objął mnie w talii. Uśmiechnęłam się i z dumą zasunęłam gotową do wyjazdy walizkę.

_______________________________

Wiem, że rozdział jest nudny i taki... nijaki i za to was bardzo przepraszam. Przepraszam też, że taki krótki, ale najbliższe rozdziały właśnie tak będą wyglądały.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział 16

Carlisle:

  Kolejny dzień. Wyszedłem do pracy. Powiadomiłem Esme, że wrócę później. Podjąłem długo przemyśliwaną decyzję. Sam nie wiem, czy to nie za szybko, ale kocham ją tak bardzo, że już nie mogę wytrzymać. Ruszyłem do pracy z wielkim uśmiechem na ustach. Miałem dziś wielki plan.

  Po wyjściu ze szpitala poszedłem prosto do sklepu jubilerskiego. Potajemnie wziąłem z domu dziesięć tysięcy złotych. Miałem wspaniały pomysł. Otworzyłem jasnobrązowe drzwi, które  w większości składały się z szyby. Usłyszałem dźwięk dzwoneczka, który przypomniał mi śmiech Esme. Zaśmiałem się do własnych myśli i podszedłem do lady.
  Młoda dziewczyna o długich, brązowych włosach oglądała biżuterię. Gdyby nie to, ze stoi za ladą pomyślałbym, że to klientka.
  - Dzień dobry. - Powiedziała z szerokim uśmiechem - Czy mogę w czymś panu pomóc?
  Wydawała się być bardzo miła. Emanowała dobrą energią, lecz nie mogła się ona równać z Esme.
  - Dzień dobry. Chciałbym kupić pierścionek zaręczynowy.
  - Och, ta miłość... - Zaśmiała się, co pospiesznie odwzajemniłem. - Zaraz coś znajdziemy... A ma pan jakieś szczególne wymagania?
  - Wolałbym się zdać na pani gust.
  Dziewczyna przebiegła wzrokiem przez całą ladę, po czym na chwilę wyszła z pomieszczenia. Wróciła z pustymi rękami i znów zaczęła oglądać wszystkie pierścionki.
  - O, tutaj jesteś. - Zaśmiała się i wyciągnęła jeden z nich. Podeszła do mnie i wręczyła mi go do ręki.
  - Ten jest piękny.
  Pierścień był srebrny i idealnie wyrzeźbiony. A uroku dodawał mu wielki, niebieski szafir.
  - Nie, wolałbym coś bardziej... Hmm... Coś delikatniejszego. - Oddałem go kobiecie i odczekałem chwilę.
  Znów przeglądnęła wszystkie Pierścionki i zatrzymała się skupiając wzrok na jednym. Z daleka wydawał się być przepiękny. Tylko czy tak wspaniale prezentuje się również z bliska? Pewnie tak, bo wampiry mają wspaniały wzrok. Zapewne będzie tak samo piękny jak z daleka.
  Kobieta podała mi go, a ja uważnie go zbadałem.
  Ten również był srebrny. Idealnie wykończony. Przyozdobiony małymi diamencikami, które gubiły się przy pięknym brylancie wchodzącym w zieleń. Wszystko idealnie się komponowała, a delikatny kolor największego klejnotu znów przypomniał mi o ukochanej. Tak. Ten będzie pasował do niej idealnie.
  - Idealny. - Szepnąłem.
  - Cieszę się. - Zaśmiała się dziewczyna.
  - Ile płacę? - spytałem.
  - Trzy tysiące trzysta. - Odpowiedziała.
  Od razu wyciągnąłem z portfela potrzebną sumę i wręczyłem jej. Uśmiechnąłem się.
  - Do widzenia.
  - Do widzenia.
  Wyszedłem ze sklepu. Teraz czas kupić coś innego.
 
  - Dzień dobry. - Uśmiechnąłem się do starego mężczyzny siedzącego za biurkiem i przeglądającego jakieś papiery.
  Chyba mnie nie usłyszał.
  - Dzień dobry - powtórzyłem głośniej.
  - O, dzień dobry. W czym mogę panu służyć? - Poderwał się z fotela zakłopotany.
  - Chciałbym kupić bilety na podróż statkiem.
  - A gdzie? Kiedy? - Wypytywał.
  Widziałem, że się stresuje.
  - Nie ważne gdzie. Zależy mi na tym, żeby podróż trwała siedem dni.
  - Ma pan już zaplanowany cały wyjazd. - Zaśmiał się.
  - Chciałbym się oświadczyć, tylko nie chcę, żeby ona się tego spodziewała.
  Uśmiechnąłem się.
  - Czyli dwa bilety. - Zaśmiał się.
  - Tak. To gdzie pan poleca jechać?
  Staruszek chwilę się zastanawiał aż w końcu znalazł jakąś ofertę.
  - Może pan ją zabrać na rejs, trwający siedem dni. Jak panu zależy. Statek dopływa na... Co tu pisze? - Przyglądnął się dokładniej kartce. - Ach, tak. Do Hiszpanii. Pisze, że rejs będzie trwał około siedem dni.
  - Dziękuję. Ile płacę?
  - A jaką klasą chce pan jechać?
  - Najlepiej pierwszą.
  - No to dwa bilety będą kosztowały... Sześć tysięcy dwadzieścia osiem.
  Wyciągnąłem z portfela odpowiednią sumę i wręczyłem sprzedawcy.
  - Dziękuję, do widzenia.
  - Do widzenia.
  Wyszedłem ze sklepu i spojrzałem na datę na biletach. Wskazywały dwudziesty czerwca. Świetnie. Dziś jest osiemnasty. Więc za dwa dni wyjeżdżamy.
  Już się nie mogę doczekać, kiedy wręczę Esme pierścionek. Zatrzymałem się.
  Zaczęła dręczyć mnie obawa... A co jeśli się nie zgodzi? Co jeśli nie będzie chciała zostać moją żoną? Mam nadzieję, że się zgodzi.

Esme:

  Przez cały dzień się nudziłam. Carlisle miał przyjść później. Bardzo mnie to zasmuciło. Musiałam zostać sama jeszcze dłużej. W końcu usłyszałam otwierające się drzwi. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
  Podbiegłam do drzwi i nie pozwoliłam mu nawet wejść tylko rzuciłam się w ramiona mojemu ukochanemu. Zacisnęłam oczy, lecz od razu je otworzyłam. Dostrzegłam coś w lesie... Jakiś cień. Patrzył na nas. Próbowałam wytężyć wzrok, lecz widziałam tylko czarną plamę. Nie mogło mi się to przywidzieć, bo do cholery jestem wampirem. Widzę bardzo dokładnie. Tylko ten ktoś wiedział, że może zostać zauważony, dlatego wszedł w kompletną ciemność i stanął za jakimś drzewem. Nie mogłam go przez to rozpoznać.
  Poczułam, że Carlisle chwyta mnie w talii. Nie zauważyłam kiedy mnie puścił.
  - Czy coś się stało? - Spytał troskliwie.
  - Nie, nic.
  Odpowiedziałam wymijająco, bo cień się poruszył, a raczej kompletnie schował za drzewem.
  Potrząsnęłam głową... Sama nie wiem w jakim celu. Chyba po to, żeby zapomnieć o tym wydarzeniu. Uśmiechnęłam się i pocałowałam czule Carlisle.

___________________________
I jak wam się podobało? Co sądzicie? Chcecie jeszcze? Komentujcie! Bo bardzo mi na tym zależy!

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział 15

Esme:

   Ten list tylko pogorszył moje samopoczucie. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o Edwardzie, choć wiedziałam, że to niemożliwe. Lepiej by mi było gdybym go nie pamiętała. Nie pamiętała jego odejścia... Tak by było łatwiej, ale nie lepiej.
  Dlaczego ja się tak zadręczam?! Powinnam pogodzić się z jego wyborem. On chciał odejść, więc odszedł. Zostawił nas. Wzięłam głęboki oddech i schowałam sprawę mojego brata do szufladki z napisem "Edward". Miałam nadzieję, że to da mi chwilę zapomnienia. Że dzięki temu oderwę się od rzeczywistości. To było coś czego pragnęłam.
  Zaczęłam ścierać kurz z szafek. Gdy skończyłam poukładałam wszystkie rzeczy na swoim miejscu. Potem zmyłam naczynia, a następnie wyszorowałam podłogę. Z moimi wampirzymi umiejętnościami zajęło mi to niespełna godzinę. Następnie musiałam znów zmagać się z szufladką, która bezczelnie się otwierała. W mojej głowie pojawiał się Edward. Jego twarz... Śmiech...
  Dość! Pomyślałam i postanowiłam użyć skuteczniejszej metody. Wyciągnęłam jakąś książkę z półki. Zaciekawił mnie tytuł. "Dama Kameliowa". Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Zaczęłam czytać. W sumie chodziło mi tylko o to, by nie rozpamiętywać o przyszywanym bracie. Poskutkowało. Czułam się jakbym zamknęła tę szufladkę na klucz, mimo że ona nadal brzęczała czułam się o wiele lepiej. Zagłębiłam się w lekturze nie chcąc się oderwać.
  Gdy wreszcie ją odłożyłam poczułam znajomy zapach. Cudowny... Carlisle. Już wrócił, ale... Och, już osiemnasta trzydzieści. Przynajmniej dziś nie wyczekiwałam Edwarda. Zaśmiałam się ponuro i wstałam, aby przywitać ukochanego. Właśnie wtedy, gdy robiłam pierwszy krok otworzyły się drzwi. W ludzkim tempie podbiegłam do niego i pocałowałam go czule na powitanie.
  - Witaj. - Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam rękami jego szyję.
  - Witaj, Esme. Cóż za zmiana. - Objął mnie w talii i uśmiechnął się.
  - Cieszę się, że ci się podoba. - Zaśmiałam się cichutko i chwyciłam jego dłoń. Zaciągnęłam go do salonu z zamiarem zamęczenia go pocałunkami.
  Posłusznie usiadł na kanapie i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w jego pierś... Słyszałam jego oddech. Czułam go na sobie... Choć mógł nie oddychać, ale to robił. Pewnie z czystego przyzwyczajenia.


Carlisle:

  Nareszcie... Już nie mogłem się doczekać! W końcu Esme przestała się zadręczać odejściem Edwarda. Zrozumiała, że tego pragnął i odpuściła... W sumie wydawało mi się to niemożliwe, ale to była dla mnie bardzo miła niespodzianka. Tak dawno nie widziałem jej uśmiechniętej.. Nie słyszałem jej śmiechu... Nie patrzyłem na te piękne, pogodne, pełne czułości oczy.
  - Co robiłaś gdy mnie nie było? - Spytałem zaciekawiony.
  - Cóż... Trochę posprzątałam... No i poczytałam.
  Jej wzrok błądził po całym domu, aż w końcu zatrzymał się na stoliku, gdzie leżała książka. Podniosłem ją.
  - Dziś zaczęłaś czytać? - Spytałem zaskoczony.
  Pokiwała głową.
  - Szybka jesteś - zaśmiałem się.
  Do końca powieści została tylko jedna kartka, czyli jeden rozdział. Bardzo krótki. Uśmiechnąłem się do niej i pocałowałem czule. Nasze języki wykonały tango zakochanych, po czym oderwały się od siebie lekko... Żegnając się jeszcze i prosząc o kolejne spotkanie.
  Znów przypatrzyłem się jej twarzy. Widziałem w niej jakąś zmianę, lecz nie mogłem zrozumieć jaką. Nie mogłem tego dostrzec.
  Zacząłem studiować ją całą dokładnie. Krok po kroku. Zacząłem od włosów. Nadal miały kolor płynnego karmelu i długość... Hm... Były trochę dłuższe, ale chyba nie chodziło o to. Po włosach przeszedłem do jej pięknych rysów twarzy... One również były takie same... Jak jej usta. Piękne... Pełne... Czerwone niczym krew... Ale... Tak! Czerwone! Jej oczy! Teraz dostrzegłem w nich płynne złoto.
  - Esme, czy nie chciałabyś pójść ze mną na spacer? - Spytałem z uśmiechem na twarzy.
  - Chętnie. - Zaśmiała się.
  Wstałem i podałem jej rękę. Skorzystała z mojej pomocy i po chwili błądziliśmy po lesie. Zaraz jednak wyszliśmy na miasto i teraz błądziliśmy po mieście. Bezsensowne... Ale wspaniałe.
  Spotykaliśmy wielu ludzi na swojej drodze. Większość rozpoznawała mnie ze szpitala i nie omieszkała się nie przywitać. Ci bardziej wścibscy zatrzymywali się i rozpytywali o Esme. Nie miałem pojęcia co im odpowiedzieć, ale raczej udawało mi się wymyślić coś na poczekaniu.
  Łaziliśmy po zachmurzonym mieście. Zawsze było tu zimno... Dla nas - wampirów - było to idealne miejsce.
  Kolejni przechodnie...
  Kolejne powitania...

Esme:

  Po raz pierwszy od mojej przemiany widziałam to miasto. Choć w sumie... Tuż po przemianie byłam w swoim mieszkaniu... I... Zabiłam mojego męża. Dlaczego to zrobiłam? Wiązało to się z byciem nowo narodzoną. Pragnęłam tylko krwi, ale czy za zabicie własnego męża, nie powinnam być skazana na wieczne piekło... I potępienie... Czy nie powinnam umrzeć?
  Choć przez niego to ja umierałam codziennie i potem budziłam się na nowo żałując, że to musiało się zdarzyć. Wolałabym na zawsze zasnąć i tylko unosić się w powietrzu. Mogłabym wtedy spełnić swoje marzenia... Nie... Nie wtedy. Właśnie teraz je spełniłam. Mimo, że musiałam znosić to co znosiłam... Śmierć dziecka... Teraz jestem szczęśliwa... Z Carlisle. Z moim Księciem z bajki.
  Mój skok z klifu był ucieczką z piekła.A gdzie się znalazłam? W niebie... Tak cholernie długa droga pokonana za jednym zamachem, choć za cenę mojego maleństwa... Mojego synka...
  Wtuliłam się mocniej w Carlisle i w myślach dziękowałam za niego Bogu.

_________________________

Jak wam się podobał 15 rozdział? Co o nim sądzicie? Chcecie więcej?
Chciałabym podziękować użytkownikowi Jazz183 za wsparcie. Twój komentarz zachęcił mnie do dalszego pisania. Dziękuję. No i dziękuję też mojej przyjaciółce Esme za to, że wspierała mnie od początku.

środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 14

Esme:

  Nie przejmowałam się jego wcześniejszą rozmową z Tanyą. W sumie to można powiedzieć, że nawet o niej zapomniałam. Ale w końcu kiedyś musiało mi to wpaść do głowy z powrotem.
  Gwałtownie oderwałam się od Carlisle. Zastanowiłam się dlaczego to zrobiłam. Trzymałam tak cudowną osobę w ramionach i... Jaka ja jestem głupia. Rozmowa mogła poczekać, ale już za późno. Czas zapytać o co chodziło. Sama nie wiedziałam jak. Ech, co się ze mną działo?! Miałam go tylko zapytać po co dzwoniła Tanya i jak przyjęła wieść o... o odejściu Edwarda. Mam nadzieję, że lepiej niż ja.
  Chciałam się tego dowiedzieć, lecz w moim gardle urosła wielka gula, która nie pozwalała wydusić z siebie ani słowa.
  Esme, przecież to takie proste - tłumaczyłam sobie, ale na nic to się zdawało.
  Stałam dwa metry przed Carlisle zastanawiając się jak go spytać jak przyjęła to Tanya. Nie zachowywałam się naturalnie... Zacisnęłam mocno dłonie w piąstki  i zamknęłam oczy łapczywie łapiąc powietrze. Gdy po chwili je otworzyłam dostrzegłam tylko pytający wzrok mojego ukochanego.
  Ach, te jego piękne oczy barwy złota. Były takie piękne... Można się było w nich utopić, ale tam każdy by tego pragnął. Po chwili dostrzegłam w nich nawet strach, ale o co mógł się bać... Ach, tak. O mnie. On jest cudowny.
  W końcu zaczął mówić. Chyba był zniecierpliwiony czekaniem aż w końcu wytłumaczę mu moje zachowanie.
  - Co się stało, Esme? - Zapytał łagodnie... Cichutko.
  - Nie... Nic. Chciałam cię tylko zapytać... Jak Tanya zniosła tę wieść? - Wpatrywałam się gdzieś w bok, choć nie chciałam unikać jego wzroku. Raczej bałam się, że dopatrzy się czegoś w moim.
  - Jest przerażona. - Powiedział przelotnie spoglądając na buty.
  Poczułam, że moje oczy robią się suche. Mimo tego, że za nią nie przepadałam było mi jej żal. Współczułam jej. Choć mnie bolało równie mocno... Wolałabym cierpieć sama. Chciałam, aby jej było lepiej. Gdyby to było możliwe chciałabym odjąć jej ból i przejąć go. To samo chciałabym zrobić z Carlisle. Ale niestety nie potrafiłam.
  Nareszcie odważyłam się na niego spojrzeć. Odnalazłam jego oczy i rzuciłam mu się w ramiona. Pocałowałam go czule i wplotłam ręce w jego włosy. Nie mogłam się od niego oderwać - jak zawsze zresztą. W końcu jednak postanowiłam przekonać ciało do tego. Myślałam intensywnie o tym, żeby się odsunąć, ale mi to nie wychodziło. Zmusiłam ręce do zabrania ich z jego włosów. Lecz to było takie trudne. Próbowałam odsunąć się od niego, ale byłam zbyt słaba.
  W końcu udało mi się oddalić moje usta od jego, ale moje ręce od razu zamknęły się w mocnym uścisku na jego szyi.
  - Kocham cię. - Szepnęłam.
  - Je ciebie też. - Dodał.
  - Nie chcesz zapolować? - Zapytał nagle.
  - Emm... Tak. Od dawna nie polowałam. - Odpowiedziałam. Dobrze wiedziałam, że moje oczy zrezygnowały z barwy krwisto czerwonej i teraz już były o wiele jaśniejsze, choć nie takie jak Carlisle.
  - Chcesz... Chcesz pójść ze mną? - Spytał.
  Od razu się rozpromieniłam. Polowanie z Carlisle byłoby czymś wspaniałym. Dałoby mi choć na chwilę uciec od rzeczywistości. Może miało to działać jak sen. Może mogłam się choć na chwilę wyłączyć? Miałam nadzieję, że tak.
  Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę wyjścia. Carlisle podążał za mną. Gdy tylko zamknął drzwi ruszyliśmy pędem w głąb lasu.


Carlisle:

  Pędziłem za moją ukochaną. Cieszyłem się każdym jej ruchem. Nawet najdrobniejszym. Fascynowała mnie. Jej piękne włosy powiewające przy każdym podmuchu wiatru. Jej dłonie zaciśnięte w piąstki. Jej stopy pokonujące każdy krok. Jej oczy wpatrujące się w dal. Po prostu ona.
  W końcu się zatrzymaliśmy i zaczęliśmy nasłuchiwać, czy jakieś zwierze się nie zbliża.

  Esme rozsiadła się na kanapie z jakąś książką, a ja musiałem iść do pracy. Gdy otwierałem drzwi zauważyłem jakiś list. Od Edwarda. Na mojej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Otworzyłem kopertę i wyciągnąłem kartkę ze środka.
  
Drogi Carlisle i Esme oczywiście.
Chciałem was poinformować, że ze mną wszystko w porządku. Wiem, że się o mnie martwicie, ale to jest niepotrzebne. 
Jak na razie czuję się świetnie. Żałuję tylko tego, że nie ma was tutaj. Wiem, że mogę wrócić, ale jak już mówiłem - nie wrócę do Tanyi, a jestem pewien, że ona wtedy przyjedzie.
Jestem pewny również jednej rzeczy. Ona już wie o moim odejściu. No cóż. Niestety, ale wiem, że nie potrafiłbyś jej o tym nie powiedzieć.
Jak już zapewne dobrze wiesz... Zabiłem człowieka. Wiem, że teraz upadam w twoich oczach, ale nie potrafiłem... On szedł za pewną kobietą. Chciał ją okraść, a potem zabić. 
Chciałbym was bardzo przeprosić. 
Przepraszam was również za to, że was zraniłem. Nie chciałem tego...
Kocham was.

Edward

  Kierowało mną teraz mieszane uczucie. Cieszyłem się, że u niego wszystko w porządku, ale smuciłem, że nie ma zamiaru wracać. Zastanawiałem się jeszcze, czy pokazać list Esme, czy odpuścić sobie. 
  Przecież jest on również do niej. Powinna go przeczytać.
  Bez wahania wróciłem do mieszkania. Zdziwiło to moją ukochaną. Odłożyła książkę  i podbiegła do mnie w ludzkim tempie. 
  - Czy coś się stało? - Zapytała.
  - Tak. Dostaliśmy list.
  - My? - Mogła się dziwić. Dla wszystkich ludzi ona nie żyła. Już nie istniała, ale tego listu nie wysłał człowiek.
  -Tak, my.
  Podałem jej kartkę. Zaczęła studiować każdy wyraz. Jej oczy zaczęły robić się suche. Objąłem ją, lecz ona - nie przerywając czytania - odepchnęła mnie ręką.
  Gdy skończyła. Usiadła na kanapie. 
  - Cieszę się, że mu się powodzi. - Mówiła smutno.

__________________________________________

Od razu przepraszam, że rozdział pojawił się tak późno, ale przyjechała do mnie kuzynka z Warszawy i nie miałam czasu na pisanie, ale przeczytałam wszystkie nowe rozdziały.

Teraz chciałabym napisać, że jestem bardzo smutna, z tego powodu, że do ostatniego rozdziału były tylko 3 komentarze. Czy moich czytelników jest tak mało, czy tak słabo piszę, czy nie chce wam się komentować? Nie jestem pewna, czy dalsze pisanie ma sens skoro nikogo to nie obchodzi. Liczę na was! To wy dodajecie mi weny! 

piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 13

Esme:


  Mijały godziny, dni... Gdy Carlisle był w pracy wpatrywałam się przez cały dzień w drzwi z nadzieją, że Edward zaraz je otworzy i przekroczy próg naszego mieszkania. Martwiłam się o niego tak bardzo. Jak o rodzonego syna. Ale nic się nie działo. Klamka nawet nie drgnęła, a ja i tak stałam tam i wpatrywałam się, czy nikt nie otwiera drzwi. Bałam się, że jak odejdę, to już nikt nie przyjdzie. Głupie.
  W końcu klamka drgnęła. Drzwi się otworzyły. Czy to Carlisle? Jest zbyt wcześnie. A może to Edward? Byłam taka szczęśliwa, lecz gdy zza drzwi wynurzyły się blond włosy znów spochmurniałam.
  - Nie przyszedł. - Wyszeptałam.
  - Esme, och, Esme ty znów tutaj stoisz? - Carlisle wziął mnie na ręce. Gdyby nie to, że jestem wampirem byłabym teraz na wpół przytomna, ale ja wszystko wiedziałam i pamiętałam. A to było takie nieprzyjemne uczucie. Chciałam zasnąć i obudzić się kiedy mój... Tak. Mój syn... Nie wiem, czy mogę go tak nazywać.
  W moich myślach jest to teraz bezpieczne. Nie może tego odczytać, ale i tak. Czy powinnam go tak nazywać? A może nie? Przecież miałam być jego siostrą. To wszystko stało się takie poplątane.
  Wtuliłam się w Carlisle pragnąc, aby nigdy mnie nie puszczał. Zaciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz. Dlaczego wrócił tak wcześnie? Przecież... A może... Może ten czas tak szybko leciał?
  - Carlisle...
  - Tak?
  - Ale... Czy ty nie powinieneś wrócić później?
 Zaśmiał się.
  - Jest osiemnasta trzydzieści...
  - Ale...
  - Ciii.... A ja wracam o osiemnastej. - Uśmiechnął się.
  Spojrzałam na zegarek z niedowierzaniem. Miał rację! W sumie to już była osiemnasta trzydzieści jeden, ale to nie ważne.
  - On wróci? - Spytałam ot tak.
  - Na pewno.
  Moje oczy zrobiły się suche. Nie mogłam już wytrzymać. Nie wiedziałam co się dzieje z Edwardem. Bałam się. A jeśli coś mu się stanie?
  - Esme... Nie zadręczaj się tym tak. To była jego decyzja. Nie powinniśmy mu przeszkadzać w dokonywaniu wyborów. Jeśli właśnie tego pragnął.... To czemu nie miał przestać żyć tak jak my?
  - Przestać żyć tak jak my? - Zdziwiłam się. O co mogło mu chodzić? Czy...? Nie. Chyba nie chciał mi powiedzieć, że Edward zabija ludzi.
  Zauważyłam na twarzy Carlisle zmieszanie. Patrzył gdzieś w kąt. Chciał uniknąć mojego wzroku... Może nawet mnie okłamać, ale znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć kiedy mija się z prawdą. Czekałam tylko na potok słów z jego ust, który prawdopodobnie miał mnie zranić. Może i już się domyśliłam. Może chodzi o to, że Edward... Że on już nie jest... Wegetarianinem. Nie mogłam o tym myśleć. Tak bardzo mnie to raniło, a co dopiero dowiedzieć się tego od ukochanej osoby? To na pewno nie będzie przyjemne.
   Carlisle nadal milczał. Nie odzywał się ani słowem. Pewnie zastanawiał się jak mi to powiedzieć. Jak ująć w słowa tak bolesny temat. To czekanie mnie dobijało. Miałam już tego dość. Każda sekunda zdawała mi się być godziną. W końcu miałam dość postanowiłam sama zacząć.
  - Czy... On...? - Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic więcej.
  Carlisle cicho westchnął. Chyba miał zamiar rozpocząć monolog.
  - Dziś w szpitalu, w kostnicy znalazłem martwego mężczyznę. Był poszukiwany przez policję za zabójstwo trzech kobiet. Poczułem zapach... Zapach Edwarda. Do tego został ukąszony w szyję i nie miał w sobie ani kropli krwi. - Zabolało.
  Może i znałam Edwarda nie zbyt długo, ale zdążyłam się do niego przywiązać.

Carlisle:


  Bałem się reakcji Esme na tę wiadomość. Chciałem jej tego oszczędzić, ale ja idiota oczywiście musiałem wypaplać za wiele. Nienawidziłem siebie za to. Tylko za te słowa, które ją zraniły. Tak bardzo chciałem ją chronić, a jak mam to robić skoro sam ją ranię? Czułem się okropnie. Po co ja jej to mówiłem? Nie wiedziałem teraz nawet co się z nią dzieje.
  Wpatrywała się ślepo w coś za mną. Pewnie w las, bo stałem przed oknem. Nie byłem pewny czy z nią wszystko w porządku... Oczywiście, że nie. Powiedziałem jej, że jej brat zabija ludzi. Sama nienawidziła się za zabicie swojego męża, a ja jeszcze dobiłem ją faktem o Edwardzie.
  Do tego wszystkiego właśnie zadzwonił telefon. W wampirzym tempie go odebrałem nie przestając wpatrywać się w Esme.
  - Tanya? - Powiedziałem do telefonu. Oczywiście wiedziałem kto mówi.
  Esme nagle zaciekawiło to co się dzieje. Wpatrywała się z zaciekawieniem we mnie... A raczej w telefon. Zasmuciła się słysząc to imię.
  - Tak, tak. Czy mogę rozmawiać z Edwardem?
  - Edwarda nie ma.
  - A kiedy będzie? - Pytała natarczywie.
  - Nie wiem... Tanyo... Edward uciekł. On zostawił mnie i Esme....
  - Co? Jak to?! - Pytała zszokowana. Nie mogła uwierzyć w to co się stało.
  - Odszedł. Chciał żyć samodzielnie. - Nie mogłem jej powiedzieć, że odszedł, bo nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Załamałaby się, a ja teraz musiałem zająć się Esme.
  - To niemożliwe. Żartujesz sobie ze mnie.
  - Nie, Tanyo. Mówię prawdę. Niestety... Też chciałbym, żeby to był tylko głupi żart.
  - Dobrze... Dziękuję za informację. Do zobaczenia. - Rozłączyła się. Zgadywałem, że jej oczy zrobiły się suche.
  Nie czekając dłużej zbliżyłem się do Esme i przytuliłem ją mocno. Schowałem twarz w jej karmelowych włosach napawając się ich zapachem.
  Moja ukochana odsunęła się ode mnie. Nie wiedziałem do końca o co jej chodzi, ale zaraz potem pocałowała mnie czule.
  Czułem się cudownie. Trzymając w ramionach tę cudowną istotę. Każdy mężczyzna na tej ziemi mógłby mi teraz zazdrościć, a Esme nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. Jak ten cały Charles mógł ją tak traktować? Taką cudowną osobę... To było nie do pomyślenia. Jak on mógł ją bić. Uderzyć? To było naprawdę nie do pomyślenia. Nigdy w życiu nie postąpiłbym tak z kobietą i teraz żałuję, że nie mogłem jej ochronić. Uratować przed tym tyranem.

_____________________________________
Od razu przepraszam, że rozdział jest taki krótki, ale tylko na tyle było mnie stać. I po drugie przepraszam was, że taki okropny. W ogóle nie jestem z niego zadowolona, ale i tak chcę was prosić o komentarze!