wtorek, 12 czerwca 2012

Rozdział 4

Esme:


  Czułam wstyd i nienawiść. Łzy spływały mi po policzkach, ale ignorując je zbiegłam z werandy jak najszybciej się dało. Czułam, że jestem nic nie warta, że już mnie nie potrzebują. Biegłam po uliczkach zatłoczonego miasta, a ciekawi przechodnie patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
  Chciałam znaleźć się jak najdalej, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Charles na pewno by mnie znalazł, a poza tym poczułam kopnięcie w brzuchu. Zgięłam się w pół. Ludzie przechodzili obok mnie obojętnie. Potrzebowałam teraz pomocy, ale nikt nie pomyślał nawet, żeby zabrać mnie do szpitala. Choć to był mój najmniejszy problem nie mogłam przestać o nim myśleć.
  Leżałam na ziemi, a na domiar złego postanowiono zesłać deszcz. Krople skapywały na moją, i tak podartą już, sukienkę.
  Poczułam na skórze ich chłodny dotyk. Malutkie kropelki sprawiły dreszcze, ale musiałam jakoś dostać się do domu. Próbowałam wstać, ale to nie był za dobry pomysł. Znów poczułam kopnięcie. W mojej sytuacji poród był niemożliwy. To dopiero trzeci miesiąc.
  Znów spróbowałam wstać. Tym razem nogi nie odmówiły mi posłuszeństwa. Wsparłam się na rękach i dźwignęłam w górę. Udało się. Stałam teraz o własnych siłach. Mimo iż kończyny ledwo utrzymywały mój ciężar przesunęłam jedną do przodu. Nie potrafiłam jeszcze podnieść ich na własnych siłach, więc szurałam i tak do szłam do mieszkania.

  Wgramoliłam się na fotel i oddychałam głośniej i ciężej. W końcu skurcze ustały. Wzięłam kąpiel i przebrałam się. Oporządziłam włosy zaplatając je w kok.
  Postanowiłam zabrać się za kolację. Nie zajęło mi to dużo czasu, ale dopiero teraz przyjęłam do wiadomości, że nie mam ochoty spotkać mojego męża. Nie chcę go znać, lecz było na to wszystko za późno. Drzwi się otworzyły. Charles wszedł zdecydowanym krokiem do środka. Moje serce zaczęło krwawić. Pomimo tego życia jakie z nim miałam nie podejrzewałam go o zdradę.
  Miałam ochotę krzyczeć. Żeby się powstrzymać skrzyżowałam ręce na piersi i oddychałam głośniej.
  - Czy coś się stało? - W jego głosie wyczułam obojętność.
  - Nie nic. - Postarałam się o uśmiech, ale zamienił się tylko w grymas bólu.
  Mój mąż wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru ciągnąc tego tematu. Chciałam jakoś dowiedzieć się, czy powie mi prawdę. Choć wiedziałam, że to niemożliwe postanowiłam spróbować.
  - Co robiłeś przez ten czas? - spytałam cichutko.
  Spojrzał na mnie zdziwiony i zdenerwowany, choć chciał to ukryć.
  - Yyy... Byłem w pubie. - Ale marna wymówka. Myślałam, że stać go na coś więcej.
  - No, bo wiesz... Poszłam do Nancy...- Był cały spocony, ale też zdenerwowany. Zdawało mi się, że przejęłam stery nad tym co mi robił, ale myliłam się. Charles pchnął mnie na łóżko i spoliczkował.
  - Charles, ja jestem... jestem w ciąży. - wydusiłam z siebie leżąc bezwładnie na łóżku.
  - Co!? - wrzasną na całe gardło, że aż zauważyłam, że sąsiedzi otwierają okna zaciekawieni.
  - Będziemy mieli dziecko. - Dodałam cichutko jak myszka.
  Mój mąż odsunął się ode mnie. Podszedł do stołu i usiadł na krześle. Schował twarz w dłoniach zażenowany. Podniosłam się lekko z łóżka i zbliżałam się do niego.
  - Nie mówisz tego poważnie! - zerwał się nagle i nie spoglądając na mnie uderzył w ścianę ogromną pięścią. Z sufitu spadł biały pyłek. Odsunęłam się na kilka kroków.
  Zaczął się śmiać. Tak głośno, że moje uszy ledwo to znosiły. Nie wierzyłam w taką moc głosu człowieka, ale nagle moje przemyślenia się rozwiały. Zasłoniłam uszy, żeby nie ogłuchnąć.
  - Co się tak rozśmieszyło? - Spytałam przerażonym tonem.
  - Ty! - nie opanował śmiechu - Te twoje wymysły z dzieckiem...
  - Ale to prawda! - teraz to ja wrzasnęłam. Za takie zachowanie zostałam spoliczkowana, a mój maż wyszedł z mieszkania.

6 miesięcy później

  Leżenie w szpitalu nie sprawiało mi satysfakcji, ale... Zawsze były dobre strony.  Nie miałam do czynienia z zabójczą siłą mojego męża-tyrana. W pokoju często odwiedzał mnie dr Cullen. Był dla mnie bardzo miły i rozmowa z nim była przyjemnością. 
  Często sprawdzał moje samopoczucie. Czułam się przy nim jak przy własnym ojcu. Potrafiłam nawet się uśmiechać. 
  Od mojego pojawienia się tutaj Charles nie odwiedził mnie ani raz. Myślałam, że mnie kocha, ale... prawdopodobnie zajmował się teraz Nancy. Łzy potoczyły mi się z oczu i nie miałam zamiaru ich wycierać.
  W końcu poczułam, że prześcieradło jest mokre. Wstałam i było tak rzeczywiście. Odeszły mi wody płodowe.
  Dziecko kopnęło mnie w brzuch od środka i upadłam. Carlisle przybiegł do pokoju i pomógł mi się podnieść. Posadził mnie na łóżku. Nie potrafiłam utrzymać swojego ciężaru i upadłam na miękką pościel.
  Wrzasnęłam na całe gardło, ale nie ulżyło mi to tego strasznego bólu. Wiedziałam, że muszę wytrzymać. To moje dziecko. Ukochany skarb. Krzyknęłam jeszcze głośniej. Usłyszałam bełkot doktora Cullena.
  - Esme, wdech i wydech. Wdech i wydech. - Powtarzał robiąc dziwne ruchy ręką.
  Posłuchałam go i zaczęłam oddychać głośniej i wolniej. Pomogło. Ból się zmniejszył, ale nadal dawał mi się we znaki. Zacisnęłam na czymś rękę, tak mocno, że aż wbiłam do tego paznokcie. Znów wrzasnęłam. Zacisnęłam oczy, jakby mi to pomogło.
  Nawet nie zauważyłam, że mam rozłożone nogi i Carlisle odbiera poród. Podeszła do mnie pielęgniarka. Powoli odciągnęła moje palce od krawędzi łóżka i chwyciła moją dłoń.
  Zacisnęłam na niej moje malutkie palce. Zacisnęła mocno zęby. Nie wiedziałam, że potrafię ściskać kogoś tak mocno. Postanowiłam zrobić to samo i moje szczęki ścisnęły się bardzo mocno.

  Znosiłam te męki przez kilka godzin, ale w końcu ból ustał. Lekarze wyszli z pokoju zabierając nawet dziecko. Pielęgniarki zajęły się sprzątaniem sali, a ja prawdopodobnie zasnęłam, gdyż gdy spojrzałam na zegarek za pierwszym razem była 2.40, a za drugim razem zobaczyła godzinę 3.53.
  Zerwałam się z łóżka i do pokoju weszła nieśmiało pielęgniarka. Spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach. Nie wiedziałam o co może jej chodzić.
  - Czy... Czy to ty jesteś Esme Evenson? - spytała nieśmiało. Dobrze wiedziała kim jestem, ale chciała przedłużyć chwilę w której będzie musiała mi wyznać co się stało.
  Skinęłam głową.
  - Bardzo mi przykro...- szepnęła, a po policzkach spłynęły jej łzy.
  Na początku nie zrozumiałam o co chodzi. Dopiero potem dowiedziałam się co jest grane.
  - Pani syn... - wpatrywałam się w nią niewidzącym wzrokiem. Dostrzegłam tam tylko moje nienarodzone dziecko. Łzy spływały po mojej twarzy. Nie zwracałam uwagi na tę kobietę. Nie mogłam się odezwać. - Bardzo mi przykro. - powtórzyła.
  W końcu zmieszana niezręczną ciszą wyszła z pokoju z pochyloną głową, jakby przyłapano ją na gorącym uczynku.
  Nie mogłam wytrzymać w tym miejscu. Wszędzie widziałam twarz mojego dziecka. Wyparowałam z pokoju jak poparzona. Na drodze stanęła mi tylko pielęgniarka. Złapała mnie w swoje ręce i nie chciała puszczać. Nie chciałam dać za wygraną i szarpałam się krzycząc. W końcu wyrwałam się z jej żelaznego uścisku.
    Wybiegając ze szpitala myślałam tylko o moim dziecku, które zbyt wcześnie zakończyło swoją służbę na ziemi. Miałam na sobie koszulę, którą dostałam tuż przed porodem. Była teraz cała potargana, a wzorek w kratkę starty, ale było tak już chyba od początku. Moje zazwyczaj pięknie ułożone, brązowe włosy były potargane i powiewały w piękny sposób.
  Co chwila czułam jak bezlitosne gałęzie pozostawiają ślady na moich nogach, a bose stopy często wpadały w coś nieprzyjemnego, lub kującego.
  Z oczu wylewał się słony płyn, zwany łzami. Moja twarz była od nich cała mokra, ale nie zwróciłam na to uwagi. Nie mogłam nawet zobaczyć mojego dziecka, a ono już zmarło. Dlaczego akurat ja? Dlaczego moje malutkie kochanie? Dlaczego mój sens życia?
  Nagle potknęłam się i niezdarnie upadłam na mokrą podłogę. Dopiero teraz spostrzegłam, że pada i jest burza. Wszystko dla mnie straciło sens, a wokoło było ciemno, ale to była sprawka pogody. Nagle ostry piorun uderzył tak głośno i mocno, że aż zapiszczałam ze strachu. Próbowałam się podnieść. Nie obchodziło mnie to, że cała jestem z błota. Czułam się być zła. Czułam, że to moja wina. To przeze mnie ono nie żyje. A miał mieć takie piękne imię. Robert. Marzyłam, aby nosił takie imię.
  Mojego męża zapewne nie obchodziło to, gdzie teraz jestem i co się ze mną dzieje. Nareszcie stałam na własnych nogach i biegłam dalej. W oddali usłyszałam szum morza. Już blisko. Na tę myśl przyspieszyłam i dotarcie na miejsce zajęło mi tylko kilka minut.
  Zatrzymałam się widząc koniec drogi. Oddychałam mocniej, ciężej. Powoli tam podeszłam. Ostatni, chwiejny krok postawiłam na wielkim płaskim kamieniu. Czułam jego chłód i każdą wypukłość. Moja sukienka idealnie powiewała razem z wiatrem. Włosy robiły to samo. Mimo tego, że twarz była cała zabłocona wyglądało to zapewne pięknie. Jak scena z jakiegoś filmu.
  W moich oczach malował się strach oraz poczucie winy. Nie byłam pewna, czy to zrobić, ale wiedziałam, że teraz moje życie nie ma sensu, więc po co mi ono? Śmierć jest najlepszym rozwiązaniem. Wygodna, ale i samolubna... choć nie w moim przypadku. Lucy na pewno to zrozumie, a Charles nie będzie się tym przejmował. Znajdzie sobie kogoś innego, a i mi będzie bez niego lżej. Spotkam się z moim maleńkim kochaniem.
  Wzięłam ostatni głęboki wdech i upadłam w wielką głębię. Wokoło słyszałam tylko szum fal uderzających o skały. Wiedziałam, że chcę, aby to był mój ostatni dźwięk, który usłyszę. Zamknęłam oczy i starałam wydobyć z siebie ostatni uśmiech, ale zamienił się on w falę rozpaczy. Pochłonęły mnie łzy, które spadały do morza. To były moje ostatnie sekundy życia.
  Wiatr rozwiewał moje włosy i nagle poczułam mnóstwo igieł znajdujących się na moim ciele...

6 komentarzy:

  1. Dość ciekawe, chyba jestem zmuszona przeczytać całe : D Zapraszam do siebie : http://dont-hurt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Kiedy NN? U mnie nowy rozdział:
    http://esme-carlisle-cullen-my-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy bd następny ?
    czekam z niecierpliwością u mnie dziś nowy .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś. Jak nie zdążę to jutro bo idę na bieganie i nie jestem pewna.

      Usuń