Esme:
Ostatnią rzeczą jaką usłyszałam był głośny plusk, a potem czułam tylko okrutny ból. Myśli o moim zmarłym dziecku sprawiły, że moje serce prawie rozerwało się na pół.
W końcu zamknęłam oczy i wypuściłam z ust ostatnie resztki powietrza. W oddali zobaczyłam mojego synka. Umieram. Potem nie czułam już nic...
Carlisle:
Jak co dzień pełniłem dyżur, kiedy podeszła do mnie pielęgniarka i wręczyła jakąś kopertę. Otworzyłem ją i przeczytałem zawartość. Twierdząc po tekście chodziło o to, żeby sprawdzić, czy w kostnicy są odpowiednie narzędzia.
Zbiegłem po schodach i bezszelestnie otworzyłem drzwi pokoju. Zdziwiło mnie, że zastałem tak kilku ludzi. Miałem nadzieję, że będę mógł pracować sam. Zatrzasnąłem drzwi głośniej. Zapłakana pielęgniarka trzymała w ręce coś co z daleka przypominało pióro. Trzej mężczyźni byli zaskoczeni, ale raczej nie tym, że się zjawiłem.
Kobieta podbiegła do mnie nie przejmując się łzami.
- Doktorze, proszę. Niech doktor sprawdzi co z tą nieszczęśnicą! - potrząsnęła mną czekając na odpowiedź.
Dopiero teraz dostrzegłem przepiękną twarz kobiety, której potargane włosy nie odebrały uroku. Esme. Leżała martwa.
- Dobrze... Sprawdzę co z nią. - Podrapałem się po głowie. - Tylko muszę zostać sam.
Pokiwała tylko głową i dała znak pozostałym, żeby wyszli. Nie była zdziwiona moimi słowami, ale nie to było moim problemem. Podszedłem do Esme i spojrzałem na nią błagalnie.
- Oh, Esme... Co ci się stało? - spytałem z nadzieją na to, że odpowie. To było niemożliwe, ale chciałem czekać.
Cisza. Nie mogłem pozwolić, aby umarła. Wyczuwałem ciche bicie jej serca. Chciałem, żeby się obudziła. Żeby była ze mną. Żywa.
Zatopiłem swoje zęby w jej miękkiej szyi i sączyłem pyszny płyn. Od dawna go nie piłem. Pieścił moje podniebienie. Wiedziałem, że powinienem przestać, ale nie mogłem się oderwać. Próbowałem, ale to było silniejsze.
W końcu oderwałem się od jej ciała i z wampirzą prędkością znalazłem się w rogu siedząc oparty o ścianę i zakrywając swoje usta pięścią.
Przykryłem ciało Esme białym materiałem i poszedłem do recepcji, aby móc wyjść wcześniej z pracy.
- Dzień dobry. - Przywitałem się serdecznie i uśmiechnąłem szeroko.
Kobieta się zarumieniła, ale przecież musiała coś powiedzieć.
- Dzień dobry. - Odpowiedziała niepewnie.
- Wie pani... Dostałem przed chwilą ważny telefon od mojego syna - Edwarda i, czy mógłbym pojechać teraz na chwilę do domu? - Marna wymówka, ale starałem się grać na zwłokę.
- Oczywiście. Poproszę lekarza Manson'a, żeby pana zastąpił.
- Dziękuję. - Posłałem jej uśmiech i odszedłem.
Powoli zszedłem do kostnicy i zabrałem stamtąd ciało Esme. Wziąłem ją na ręce i wybiegłem wampirzym tempem, aby nikt mnie nie zauważył.
- Carlisle? - Edward zerwał się z fotela, aby zobaczyć co się dzieje.
- Mam do ciebie prośbę. Będę musiał wracać do szpital, a przyjechałem tylko na chwilę. - Oznajmiłem.
- A o co chodzi?
- Znasz Esme Evanson?
Pokiwał głową.
- Spotkałem ją dzisiaj w kostnicy.
Wyszczerzył oczy, ale chciałem skończyć opowiadać.
- Jeszcze żyła. Musiałem coś z tym zrobić, więc... Zmieniłem ją.
Oczy mojego syna zrobiły się jeszcze większe niż przedtem.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Musze wracać do szpitala, a przecież ktoś musi się nią zająć. - Popatrzyłem na niego błagalnie, ale chyba nie miał ochoty na dyskusję.
- Dobrze. - Odpowiedział i uniósł ręce w poddańczym geście. - Gdzie ona jest?
- Zaniosłem ją do swojej sypialni.
- Idź już do tego szpitala. - Pogonił mnie.
Miałem trochę czasu, więc postanowiłem pójść do szpitala na nogach. Wyszedłem powoli z mieszkania i ruszyłem ścieżką, która miała wprowadzić mnie na ulicę główną.
Po pięciu minutach drogi znajdowałem się na chodniku obok drogi. Stąd było niedaleko do szpitala. Kolejne pięć minut i wchodziłem do wielkiego szpitalnego budynku.
Esme:
Widziałam moje dziecko, kiedy nagle ono zniknęło, a ja poczułam ból ogromniejszy niż ten, który czułam w wodzie.
Czułam się jakby moje ciało płonęło żywcem. Chciałam krzyczeć, ale nawet na to nie miałam siły. Wolałabym już, żeby rozerwali moje ciało na strzępy!
Ból nie chciał odejść. Mijały godziny. Prawdopodobnie była już noc, bo ciepłe promienie światła nie pieściły już mojej skóry.
Moje ciało wykrzywiło się w łuk, a potem ból przestawał mi dokuczać. Zaczął mnie opuszczać. Wstałam powoli. Co dziwne byłam w pełni sił. Spojrzałam po sobie. Byłam naga. Rzuciłam się na łóżko. Co dziwne odległość między mną a nim wynosiła trzy metry, a mi nie zajęło nawet ułamka sekundy schowanie się pod kołdrą.
- Czy ktoś tu jest? - zawołałam.
Do pokoju wszedł człowiek, którego twarz znałam bardzo dobrze.
- Wszystko w porządku? - spytał niepewnie.
Pokiwałam głową.
- Oh... Zapomniałem, że nie masz ubrań. - Podszedł do szafy, która znajdowała się w tym pokoju i wyciągnął białą sukienkę sięgającą kostek. Jej elegancki krój na pierwszy rzut oka mógł przypominać suknię ślubną, lecz była na grubych szelkach, a na biuście widniało siedem malutkich, bielusieńkich guziczków.
- Należała do mojej mamy. - Spojrzał na nią zagłębiając się we wspomnieniach. - Przynajmniej ojciec tak powiedział.
Spojrzałam na niego ze współczuciem. Podał mi sukienkę i wskazał ręką na białe, dębowe drzwi. Poszłam wzrokiem za wskazującą ręką, a gdy się odwróciłam jego już nie było.
Otworzyłam tajemnicze drzwi i weszłam do środka. Była to bardzo przestronna łazienka. Nie zwracałam uwagi na wystrój. Chciałam się po prostu ubrać. Założyłam sukienkę i spojrzałam w lustro.
Sukienka była wyjątkowo szczupła, ale wyglądała na mnie idealnie. Dopasowała się do mojego ciała, przecież nie było ono takie doskonałe.
Przejechałam wzrokiem wyżej. Gdy zobaczyłam swoją twarz od razu odskoczyłam. Moje oczy! Były czerwone! Jak dwa rubiny! Poza tym stała się ona doskonała jak moje ciało. Nie było żadnych niedoskonałości. Prezentowałam się idealnie. Nie mogłam zrozumieć tylko koloru swoich oczu, ale postanowiłam nie zawracać sobie nimi głowy.
Wyszłam z pomieszczenia i przeszłam do salonu. Siedzieli tam Carlisle i jak mi się zdawało jego syn - Edward. Obydwaj mieli grobowe, nieprzeniknione miny.
- Esme, czy możesz tutaj podejść? - Spytał uprzejmie doktor.
Nie odpowiadając zajęłam miejsce na fotelu i próbowałam odgadnąć ich marmurowe twarze.
- Coś się stało?
- Na pewno zaciekawił cię kolor twoich oczu... - zaczął.
Skinęłam głową.
- Wiesz dlaczego tak jest?
Pokręciłam przecząco.
- Zrobiłem ci coś potwornego. Ja... Nie jestem człowiekiem. Potrafię poruszać się o wiele szybciej niż ktokolwiek inny. Jestem silniejszy. - Przerażał mnie powagą w swoim głosie.
- Co takiego się stało? - Spytałam melodyjnym głosem.
- Esme, ja nie jestem człowiekiem. - Spojrzał w dół. - Jestem wampirem.
Gdy to usłyszałam wytrzeszczyłam oczy i odchyliłam się w tył.
- Co takiego?
- Jestem wampirem - powtórzył.
- Nie...! To nie możliwe! - Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. - Jesteś chory! Chory psychicznie! - wrzeszczałam. Edward siedział bez ruchu.
- Esme, uwierz. - Próbował złapać mnie za rękę, ale wyrwałam ją i wybiegłam z mieszkania.
_________________________________________
Jak się rozdział podoba? Ja jestem zachwycona. Jest jednym z najlepszych. Komentujcie! Jestem ciekawa waszej opinii! NN pojawi się pewnie pod koniec tygodnia, bo mam pracę nad jeszcze dwoma innymi blogami. Bądźcie wyrozumiali i komentujcie!
podoba mi się , nie spodziewałam się takiej reakcji ze strony Esme ;p
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Dziwna ta reakcja Esme, bo w książce pisało, że Emmett był najbardziej ucieszony tym, że jest wampirem, a Esme to nie przeszkadzało, ale to twoje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńNajbardziej mnie zaskoczyła reakcja Esme,bo biorąc pod uwagę jest "łagodne usposobienie", byłam pewna,że zareaguje inaczej. ;P
OdpowiedzUsuńCzekam na nn,jesteś niesamowita!